dzień śliczniejsza... Podobna do matki — dodał — nic dziwnego!
Westchnął... Mama patrzała w ziemię. Przeprowadził nas część drogi jeszcze i pożegnał.
Szukałam oczyma, czy nie postrzegę owego bajecznego jenerała, ale zdaje się, że go niema. Bądź co bądź, jestem ciekawa... Pewnie mu dam rekuzę, ale widzieć go bym rada.
Wieczorem byłyśmy na koncercie. Ojciec siedział z daleka... Spostrzegłszy nas zbliżył się na chwilę, przywitał i zaraz go znajomi, których ta ma pełno, porwali... Mama oprócz pani Celestyny nie znalazła nikogo z dawnych swoich przyjaciółek...
Panią Celestynę zowią pospolicie żydem wiecznym tułaczem..., bo od lat wielu ciągle jest w podroży... Nieszczęśliwa to podobno kobieta, rozwódka czy wdowa, doprawdy nie wiem... średnich lat... Musiała być bardzo ładna, jeszcze dziś rysy śliczne i taka dziwna obojętność czy pogoda w twarzy... Nic jej nie dziwi, nic nie porusza... Zna cały świat... Zimę spędziła w Neapolu, z Karlsbadu pojedzie nad Ren, potem do Ostendy, — nareszcie do Nizzy... Ale to jeszcze nie pewne... Towarzyszy jej otyły jakiś jegomość bezimienny, cudzoziemiec, milczący i kwaśny, który szkiełkiem w jednem oku rozgląda do koła, wzdycha i ledwie zmuszony usta otwiera...
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.