ręka, nie powiem Opatrzności, byłoby to za zuchwale, ale jakiejś ironji losu... Ledwie Pamiętnik Panicza został przełożony na język zrozumialszy dla ogółu — ledwie tłumacz miał czas go strawić i trochę zapomnieć... gdy, zapewne karząc go za indyskretne jego wydanie, nieznośny katar zapędził winowajcę do Vichy... Podróż tę, skłonny on był uważać jako słuszną karę wymierzoną za to, że śmiał się porwać zuchwale i wystawić w mniej korzystnem świetle tę szacowną część naszego społeczeństwa, która porządku i ładu jest podporą. Stanąwszy w Vichy, począł on pić ciepłą wodę za grzechy żywota i usunąwszy się od ludzi, rozmyślał nad przewinieniami swemi. Skrucha już, już miała się dostać do zatwardziałego serca jego... Było to dnia 9. czerwca, ranek nieco pochmurny, pogoda trochę wątpliwa, humor nastrojony do niej... Po dwóch półszklankach zdroju Szpitalnego (L'Hopital) — który ironia losu znowu dla literatów widocznie przeznaczyła i stosownie zamianowała... pacjent przechadzał się po jak najodludniejszych uliczkach... gdzieby najmniej ludzi mógł spotkać... Trzeba było nareszcie przed zbliżającą się kąpielą wytchnąć nieco... Ławka się sama nastręczała... W okolicy nie było nikogo, rozkwitłe lipy (przedwcześnie) woń miłą rozlewały do koła... dalej nieco platany osłaniały sklepieniem liści swych
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.