Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak... Muszkatelów...
Zarumienił się i spojrzał na mnie, poczem usta oblizał... Odwróciłam wzrok... Wtem pochylił się i począł mocno wpatrywać się w moje ręce... a przytem głową kręcił...
— Jakie bo u pani ręce śliczne, tylko całować.
Schowałam je...
— A — proszę!.. proszę!
Ostro spojrzałam na niego i wyprostowałam się jak student.
— Pani się nie gniewa?
Ruszyłam ramionami...
— Kiedy panie na spacer chodzą? szepnął cicho — Ej??
— Cały dzień, odpowiedziałam.
— Panie pozwolą, to ja będę towarzyszył... Bardzo prędko ja nie mogę — ale powoli ja dobrze już chodzę.
Już — dowodziło, że nie zawsze tak było. Litość we mnie obudzał i przykrość mi robił. Szczęściem te pierwsze odwiedziny prędko się skończyły. Radca tajny coś zagadał, wstali, Mama odprowadziła ich do drzwi. Oskar i Mamę w rękę pocałował i mnie... a przycisnąwszy ją do ust, spojrzał mi w oczy rozpromieniony i rozśmiał się...
Gdyśmy pozostali sami, panowało długo milcze-