Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzałam na niego ostro...
— A! przepraszam, bo to się nie mówi... ale ja przy pannie Serafinie — zapominam się...
To mówiąc, począł pracowicie zdejmować rękawiczkę. Na palcu się pokazał pierścień z brylantem, bardzo ładny. Jak dziecko odstawił palec i począł nim błyskać przeciw światła...
— Czy nie ładny? jak stryja kocham... tysiąc reńskich...
Odwróciłam oczy...
— Jabym go pannie Serafinie na palec włożył? he? na takim palcu, to dopiero by mu było! hę? jak Boga kocham...
Począł się śmiać okrutnie — ja zrobiłam minę surową. Zmiarkował się, rękawiczkę mozolnie nasunął znowu na palce i pierścionek. Szliśmy milczący... aż szepnął mi do ucha.
— Może potem?
— Co — potem?
Wskazał na pierścionek... odwróciłam głowę...
— Cztery konie siwe — rzekł nagle... a chomąty prawdziwem srebrem nasadzane... karetka wiedeńska!
I spojrzał na mnie; śmiech mnie brał.
— Czem wybita?
— Axamitem prawdziwym, po pięć reńskich ło-