Mamą, uścisnęła mnie naprzód i nazwała — pociechą... Uczułam, że rozmowa się pocznie serjo...
— Moja Serafinko, odezwała się, trochę jesteś za ostra dla tego biednego, poczciwego, zakochanego w tobie po uszy chłopca... Ośmielaj go.. daj mu się zbliżyć... trzeba to raz skończyć.
— A! czyż trzeba!
— Ale trzeba, to nic nie pomoże, trzeba. Stryj nagli, Oskar słyszę chodzi jak oszalały, Stryja męcząc, aby co rychlej stanowczo się to rozwiązało...
Radca tajny przyznał się przedemną, iż się obawia o synowca, aby nie popełnił jakiej niedorzeczności... jeżeli się go rozdrażni.
Roześmiałam się. — Cóż znowu? Ma się chyba utopić, czy rzucić ze skały.
Mama się zarumieniła — Wątpię, rzekła, aby do tego był zdolnym... ale... jakiś wybryk...
— Była bym go ciekawa.
— Koniec końcem, decyduj się, lepszej partji nie znajdziesz...
Uprosiłam tydzień jeszcze u Mamy. Sama nie wiem? waham się.
Adela mną zachwiała, Flora nawróciła znowu... Jestem chwilowo zdecydowaną... to znowu... boję się — sama nie wiem...
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.