Matka zmilczała... Ojciec począł się po pokoju przechadzać.
— Czy mi to pani wytłumaczysz?
Głosem drzącym poczęła Mama...
— A więc powiem panu wszystko...
Serafinki nie było... Zakochany w niej pan Oskar dopuścił się...
— Co? — krzyknął Ojciec — paniś ją tak dobrze strzegła?
— Porwał ją z przed oczów moich... uwiózł... Trzy dniśmy ich szukali.
— Jakto? i ona się na to zgodziła! A! piękne jej pani dałaś wychowanie.
— Proszę mi nie mówić — impertynencji. Serafinka nic nie jest winną. Winien ten szaleniec, który się w niej zakochał, i o mało tego sam życiem nie przypłacił...
Pojmujesz pan — dodała matka — że po takim wypadku — Serafinka musi iść za niego — dla samego... dla samej... przyzwoitości...
Ojciec się ironicznie uśmiechnął.
— Wybornie ukartowane — rzekł... My mężczyzni studentami jesteśmy przy paniach... i do walki z wami porywać się nawet nie powinniśmy... Nigdy by mi na myśl nie przyszło kazać ją wykraść jenerałowi...
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.