Zobaczyła po twarzy mojej, że niemam odgadywać ochoty, odkryła serwetę, i — pokazała się — cudo szkatułeczka od Tahana... A! śliczności...
Już nie wiem, z jakiego drzewa, ale co za misterne okucie złocone, medaliony emaliowane, i kamyki... Kluczyk, pieścidełko tkwił w zamku... W środku na aksamitnem posłaniu leżały klejnoty, których blask pokój napełnił... Rumieniec mi na twarz wystąpił...
— A widzi panna Serafina — odezwała się Pilska — że ten pan Oskar ma swą dobrą stronę. Widać, że panienkę kocha, kiedy nie żałuje na to, co jej zrobić może przyjemność, — wszak to książęce dary...
Wie panienka... — mówił mi on sam — że ta szkatułeczka przeszło pięćdziesiąt tysięcy guldenów kosztuje...
— A! — wyrwało mi się ironicznie, o tem, co każda rzecz go kosztuje, nigdy nie zapomina...
— No — to mniejsza o to, może być sobie śmieszny, ale serce ma dobre.
Zobaczy panienka... a szaleje za nią... no!
Chwilkę mnie zabawiły klejnoty, przyszła Mama je oglądać, kładła, przymierzała wzdychając... patrzała na mnie, i cieszyła się chwilowem mojem roztrzpiotowaniem.
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.