niego, odprawił go słowem zimnem, Oskara razy parę zmierzył oczyma i namarszczył się. Baron go zaczepił o coś, nie odpowiedział nic...
Wstał potem z krzesła, ręce włożywszy w kieszenie, poszedł do okna i wciągnął mnie jakiemś słowem w rozmowę, prowadząc z sobą do drugiego pokoju. Ledwieśmy przestąpili próg, zamknął drzwi, po napoleońsku założył ręce i zaczął głową trząść, nie mówiąc słowa...
— Godziło się to? — godziło? — rzekł nareszcie — pytam czy się godziło kamień taki sobie uwiązać do szyi.
— Ale ja — wujaszku... jam niewinna...
— Tak, wiem, matka chciała, i matka to zrobiła, ale waćpanna mogłaś się do mnie odezwać... prosić o pomoc... Bogactwa zawróciły wam głowę!
Bogactwa, których od niego i z nim nie potrzebowałaś. Do czego to podobne to stworzenie! Jakiś znosek...
Zaczął chodzić po pokoju...
— Niechże się wuj nie gniewa...
— A za cóż się tu gniewać? zawołał, lituję się, boleję — nic więcej. Ponieważ wy o mnie zapomnieliście, ja muszę też o was przestać pamiętać i gdzie indziej się obrócić. Wy mnie nie potrzebujecie, ja też będę się starał obejść się bez was.
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.