Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to ma znaczyć? zapytałam...
Usiadł w krześle. — Nie jestem ja taki głupi, jak się Serafinie zdaje — odezwał się... Ja wiem, że pani pojedzie i nie zechce wracać... Nie życzę sobie, aby... moje klejnoty z nią w świat ruszyły... Wszak pewnie zabrane...
Oburzyłam się do wściekłości...
— One są moją własnością! zawołałam...
— Tak — odparł — dopóki jejmość tutaj... a zabierać nie pozwolę... Dosyć mnie one kosztowały...
Szydersko patrzał na mnie... w głowie mi szumiało, w sercu kipiało... Nie odpowiedziałam ani słowa, zarzuciłam szal i chustkę na ramiona, — wyszłam nieprzytomna... pieszo, z mocnem postanowieniem, niepowrócenia nigdy...
Radca zobaczył mnie przechodzącą dziedziniec, zdaje się, że się domyśleć musiał, co się stało... pobiegł do Oskara... W chwilę potem gonili za mną oba...
Oskar lęka się Stryja... Słyszałem jak się tłumaczył, iż myśl mu poddał ten Jan nieszczęśliwy — Radca usiłował mnie zatrzymać...
— O cóż idzie, rzekłam mu, wszystkie klejnoty i kosztowności zostawiam, nawet te, które były własnością moją, zostawiam tu więcej nad nie.. spokój, szczęście, zdrowie — ale za nic w świecie nie pozostanę...