jak salon pusty, najmniejszy szmer rozlega się w nim ogromnie...
Napisałam karteczkę do Józi, aby mnie odwiedziła... Przybiegła zaraz.. Rzuciłam się jej na szyję.
— Wiesz — rzekłam...
— Domyślam się...
— Idę za mąż za Barona...
Spojrzałam jej w oczy... — Dałaś słowo!
— Tak jest...
— Nie pozostaje mi jak ci powinszować.
— Cóż ty na to! spytałam...
— Ale zdaje mi się, że na drugie małżeństwo, ma ono wszelkie warunki pożądane. Człowiek poważny, stateczny, mówią, że majętny, ma stosunki wielkie, miły w towarzystwie... Wprowadzi cię na dwór, będziesz królować swą pięknością stolicy... Czegoż więcej żądać można?
Niewiem, zdało mi się, że w tem było trochę ironii..
— Miłości nie żądałaś — dodała Józia.
— Ale on szalenie we mnie zakochany! zawołałam...
— Tak — to właśnie dobrze — a ty?
— Mam... ten szacunek, który wystarcza... rzekłam...
Józia westchnęła i spuściła oczy...
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.