Są doprawdy istoty przeznaczone na zawody i męczarnie... Jam winna, czy losy! nie rozstrzygam — to wiem, żem bardzo, bardzo, nad miarę nieszczęśliwą.
Posłuchaj. — Przybyliśmy do Wiednia, jak wiesz, z najświetniejszemi nadziejami... Ojciec i ja marzyliśmy o stosunkach, jakie się tu zawiązać miały. — Baron od wigilii wesela był nadzwyczaj chmurny, roztargniony, niespokojny, co mnie prawie gniewało... Ślub go wcale nie zmienił — był dla mnie z wielką czułością, czułam w niej jednak coś przymuszonego, nienaturalnego. Zamyślał się dziwnie, posępnie... zastawałam go w gabinecie niekiedy nad papierami pogrążonego tak, że trzeba było wstrząsnąć nim, aby oprzytomniał. Ojciec mi tłumaczył, że ma jakieś ogromne interesa, udziały w kolejach, sprawy, w których chodzi o miliony — że wszyscy spekulatorowie bywają tak zaprzątnieni... Wcale mnie to nie uspokoiło. Prezentacja u dworu niezmiernie się opóźniała, obiecywano ją dopiero około Nowego Roku. Ze znajomych wysoko położonych osób, o których mowa była wprzódy — nikt się jakoś nie zjawiał. Tłumaczono to porą roku, niewiem czem. — Kazano się dostojnych gości spodziewać.
Ojciec robił znajomości i grał... Jam wcale nie
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.