przeczuwała żadnej katastrofy. Co najwięcej domyślałam się, że powinnam być z moim majątkiem ostrożną, aby i on nie poszedł na jakąś grę i spekulację...
Piętnastego tego miesiąca, jak dziś pamiętam, nad wieczorem, sama jedna byłam w domu... Siedziałam przerzucając dzienniki mód, w salonie... gdy w progu szelest słyszę. Spoglądam, Julka stoi jak trup blada, jedną ręką się za serce trzyma, drugą za głowę...
— Co ci jest? zawołałam.
— Pani! pani — głosu jej brakło...
Myślałam, że mi jakim swoim głupim romansem chce głowę zaprzątać i trochę niecierpliwie powtórzyłam:
— Ale cóż ci jest? mówże — ja tych wzdychań nie lubię...
— Pani — nieszczęście... I zasłoniwszy sobie oczy, zaczęła płakać. W chwili gdym wstała, aby się do niej zbliżyć, otwierają się drzwi z trzaskiem i Ojciec wpada zmieniony, z włosami rozwianemi, oczy obłąkane... ręce załamał i na najbliższe padł krzesło. Strwożyłam się dopiero i przypadłam do niego...
— Na Boga co się stało!
Nie miał mi czasu odpowiedzieć, gdy zapukano
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.