Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

płynęły... Zaraz z rana powóz już był zamówiony i Mama, która nigdy mszy nie opuszcza, zawiozła mnie do kościoła... obie miałyśmy piękne książki w aksamit oprawne z klamrami... wpatrywałam się w Mamę i naśladowałam ją we wszystkiem... ale taka była roztargniona, zamyślona, że choć książkę otworzyła i trzymała ją tak przed sobą... zdało mi się, iż się wcale nie modliła... Ja też, zmówiwszy pacierz, nie mogłam się wstrzymać, żeby nie przebiedz oczyma toalet i twarzy... Po mszy kazała Mama jechać do sklepów, mając wiele sprawunków koniecznych do zrobienia dla siebie, bo powiada, że się na wsi wydarła i zacofała w ubraniu okropnie.
Z nią być to prawdziwa roskosz, bo każde jej słówko ma znaczenie i uczy wiele... Widać, że w kościele musiała spostrzedz, iż się nie wiele modliłam.
— Moja droga, odezwała się wyjeżdżając, gdyśmy do powozu siadły — nie dziwuję się, że byłaś trochę roztargniona w kościele.. trafia się to wszystkim... Nie zawsze mamy usposobienie do modlitwy, ale nie trzeba dać ludziom to widzieć... Drugi raz bądź zręczniejszą... Ja fanatyczką nie jestem i bigotką, ale pomimo to nie opuszczam nic... Zbawienie należy do dyrektora sumienia i spowiednika... ale formy wszelkie zachować potrzeba — bo w naszym stanie... obowiązane jesteśmy dawać przykład z sie-