Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

rzała na mnie, zniżała go, chociaż oczy miałam wlepione w rysunki, których niewidziałam...
Nie wiem jak długo by to trwało, gdyby kamerdyner nie oznajmił jakiegoś kanonika, który się natychmiast wsunął za nim do salonu... Przypominam sobie, żem go raz na egzaminach widziała... i utkwiły mi w pamięci jego fioletowe pończochy, karmazynowe guziczki, złote fręzelki, kapelusz dziwaczny, a dziwaczniejsza jeszcze twarz wykrzywiona, pofałdowana, wyciągnięta, popaczona, podobna do lalki z gummy, którąby kapryśne dziecko zmaltretowało... Księżna go pocałowała w rękaw, Baronówna także, a Mama, choć się zawahała, poszła za ich przykładem. Uchwycił zaraz wątek rozmowy, wynosząc zasługi Księżnej i malując swe boje, walki, zapasy z nieprzyjacielem rodu ludzkiego, przybierającym najrozmaitsze postacie, dla podkopania religii i porządku.
Powtarzam jego słowa...
Przeraził mnie doprawdy temi inkarnacjami (tak je zwał) szatana... Czyżby na świecie tak już źle i tak groźnie być miało? Z naszego okna niktby się tego nie domyślał — ale na pensji!! na pensji! my nic a nic nie wiemy...
Ciągle tak ubolewano, narzekano... odgrażano się i mnie się zdaje, że Mamę, choć cierpliwą, znu-