Wujcio wszedł tak ubrany, jakem go widziała zrana, w tej samej nawet grubej, szarej koszuli, czystej wprawdzie, ale ohydnie... zgrzebnej, z wyciętemi kołnierzykami, jakby dla popisu...
— Jak mi się jejmość masz! co tu porabiasz? Skorciało do miasteczka!
— Interesa... mój drogi poruczniku... wdowie kłopoty...
— No i nudy na wsi — tu się asindzka odświeżysz... uprowidujesz w sukienki i gałganki...
— Gdzie mnie tam o tem myśleć...
Tak się zaczęła rozmowa... O nudy!
Niecierpliwił mnie, ale pamiętałam słowa Mamy.. Mówiąc językiem tego Wujcia, wzięłam na kieł, żeby go skokietować... Przybrałam minkę rezolutną i nuż paplać...
Po twarzy Mamy widziałam, jak strach na przemiany i radość przelatywała...
Obawiała się widać, abym się czem nie zdradziła... Wziął mnie na okrutny egzamin, wyszłam z niego zwycięzko... Udało mi się nawet, faire d’une pierre deux coups... bo odmalowałam pensję jak mi było potrzeba...
Nieznośny Wujcio w tem tylko okazał się na swem miejscu, że mój wstręt do pensji podzielał... i popierał mnie, nalegając, aby Mama od Fellerowej odebrała.
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.