Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

Osnułam sobie, nimeśmy się zbliżyły, że zaczepię raz przecie pana hrabiego... choćby, choćbym i burę od mamy otrzymać miała... Podchodzimy bliżej, skłonił się z dala i myśli uciekać...
— Cóż tu pan porabia? zapytałam...
— Mierzymy pola... i zamilkł...
— Na pola pan łaskawszym jesteś niż na nas, poczęłam śmiało — Mama zawsze go zaprasza, nigdy nie chcesz pan ani spocząć...
Popatrzał zdziwiony. Spojrzałam na niego tak... ale tak... Dopiero po chwili odparł:
— Cóż bym ja robił w salonie? moje miejsce i obowiązki na polu...
— Przecież wiemy, że nie zawsze byłeś pan zmuszonym do takiej pracy i nawykłeś do towarzystwa? Znowu długo zmilczał... namyślać się zdawał. — Spojrzał mi w oczy zdziwiony, a ja mu odpowiedziałam wzrokiem...
— Są to dawne dzieje — o których trzeba zapomnieć — rzekł zimno.
Angielka niegodziwa trąciła mnie łokciem, Morozkowicz nadszedł, dumnie głową mu dałam znak, że go żegnam, poszłyśmy. — Jeżeli nie uczyniłam i dziś na nim wrażenia, to moje oczy nic nie warte.
To człowiek jak lód — widziałam na twarzy jego trochę zdumienia i mało co więcej. Powinien