Pomimo Ciotki, Barona, Rotmistrza i rozmaitych rozrywek oficjalnych, do których i ten drewniany kloc, moja Bomburry się liczy — śmiertelnie mi tu długo płyną godziny ziewania...
Patrzę w źwierciadło... ale dla kogoż mam być piękną? Mają mnie za dziecko, — nikt nie spojrzy nawet...
Taki pan hrabia-emigrant nie raczy oczów podnieść na podlotka... Dosyć, że gdyby nie nadzieja Karlsbadu... choć umrzeć... Mama mówi, żem zmizerniała... A! spodziewam się! na pensji choć Juzi huzar i jego listy mnie bawiły... a tu... Mama siedzi z Baronem i szepce, Ciocia z Rotmistrzem... ściskają się za ręce... Pilska nawet bałamuci Morozkowicza... ja tylko nikogo... Ale to wyraźna losu niesprawiedliwość... Hrabia-rządzca był mi wyznaczonym na pastwę, a tego ani ugryźć... Przyjeżdża rzadko i tak się mnie i moich oczów strzeże, jakby mnie kto zdradził i o zabójczych moich ostrzegł go zamiarach.
Świadczę się sumieniem, że to było z tej okropnej nudy... ale, stała się historja... awantura i Mama mnie połajała...