Jeszcze się ten nie urodził,
Któryby wszystkim dogodził.
Około południa, kiedy zamieszanie z przyczyny dzwonienia pochodzące, jeszcze się było z jednej strony miasta nie uspokoiło; z drugiej schodzili się biesiadnicy na wesołą ucztę do księdza Jurskiego, znanego ze swego humoru, który się żadnem nieszczęściem, żadnym smutkiem pokonać nie dał.
W wielkiej sali ustawiono stoły, nakryte obrusami w piękne wzory kolorowe haftowanemi. Na nich stały kosze z owocami różnego rodzaju, jakich jeszcze w tej porze roku dostać było można. Misterne puhary, becherki, kielichy szafirowe, szklane, złocone, dzbaneczki metalowe, beczułki, ogromne dzbany srebrne i posrebrzane, i różne naczynia win przednich pełne, stół okrywały. Kilku sług z głowami podgolonemi wysoko krzątało się koło stołu; ksiądz Jurski biegał, kręcił się, uśmiechał, a wesołość, zwykłe piętno jego twarzy, na ten