Strona:PL Kraszewski - Kościół Święto Michalski w Wilnie.pdf/121

Ta strona została skorygowana.

zborze wystawiała obraz największego zgiełku, gwaru i nieporządku, jaki tylko może po obfitej uczcie nastąpić.
Jeden tylko ksiądz rektor, jakgdyby go smutne jakie gryzły myśli i wspomnienia, siedział na ustroniu, z okiem wlepionem w ziemię; czasami dziki wzrok rzucał na przytomnych, ruszał nieraz ramionami i odwracał się. W innem miejscu, przy innych osobach, uważanoby to może i usiłowano tłumaczyć, ale w tej chwili wszyscy zbyt sobą byli zajęci, żeby na to baczność dawać mogli. Smutek wśród powszechnej wesołości nie pociąga, owszem odstręcza; bo rzadko litość może się z odurzeniem pijanych zmysłów pogodzić.
Wśród takiego zamieszania wybiła godzina czwarta na zegarze zborowym, ale nikt nie myślał wracać do domu, tylko rektor poszedł do swego mieszkania.
Dał się czuć zaduch w sali, otwarto okna na ulicę, na dziedziniec i na kościół Święto-Michalski wychodzące. Wieczór był pogodny, wszyscy prawie cisnęli się do okien odetchnąć świeżem powietrzem i popatrzyć na ulicę. Pośpieszył także za innymi pan Wacław Piekarski, a że nie znalazł miejsca od ulicy i kościoła, stanął więc w oknie wychodzącem na dziedziniec i dzwonnicę, stanął, podniósł osłupiałe oczy i ogromne ach! wyleciało z ust jego.