Z małej iskierki wielki pożar bywa!
Niktby się pewno nie domyślił, czego pan Piekarski krzyknął tak głośno. Mimo osłabionego trunkiem wzroku ujrzał kawki siedzące na dzwonnicy zborowej, przypomniał sobie wczorajsze strzelanie, i zawołał natychmiast na jednego z pachołków, aby mu Rakowskiego przysłano.
— Sam tu, chłopcze! — wybąknął do niego — zawołaj tu do mnie mego dworzanina!
W moment przystawił się Rakowski, niosąc w spojrzeniu, w ruchach i na twarzy oczywiwiste dowody, że był także na uczcie, był bowiem tak jak sam pan pijany:
— Skocz do mojej komnaty i przynieś mi mój łuk i strzały... wnet!
— Ale!...
— Idź! ga...a...piu! — zawołał z zapalonemi oczyma pan Wacław, który nie cierpiał, aby mu się sprzeciwiano, kiedy był pijany. Rakowski poszedł, a on pozostał z oczyma wlepionemi w dzwonnicę i kawki.