Ta strona została przepisana.
ruchu, żadnego znaku żyjącéj istoty. W oknach pomimo ciemności tego miejsca, otoczonego w około gęstymi i wysokimi drzewami, nie połyskiwało żadne światło, z kominów najlżéjszy nie wydobywał się dymek, a cichość była tak uroczysta, że ucho Indjanina, nie było by w niéj nic więcéj rozeznało, nad szum drzew w około, i krakanie ptaków w oddaleniu. Tak mijał zwykle dzień cały, ale nadchodzący wieczór scenę odmieniał. Zdala usłyszeć się dał pośpieszny tentent koni, i łamanie gałęzi, jak kiedy dzik przez gęstwinę się przedziera. Powoli ten odgłos zbliżać się zaczął, i nieznacznie do takiéj przyszedł odległości, że już rozeznać było można sapanie koni i głos przerywany rozmawiających jeźdźców. Zdało się, iż w téj chwili, kiedy koni