Strona:PL Kraszewski - Ostatni rok.djvu/251

Ta strona została przepisana.

ła rozrzucono, a ukrywając się jedwabną kołdrą po szyję, śmiejącą się twarzyczkę uchylała gorącym pocałowaniom Władysława.
Jedną jéj rączkę, z pod kołdry wysuniętą, bialuchną i małą, ściskał Królewicz, a w oczach jego i na pięknéj twrazy błyskał ogień miłośnego zapału. W téj gorączce wzajemnych uścisków, niepotrzeba im było rozmowy, nie było jéj téż wcale, ich dusze bez użycia wyrazów, rozmawiały z sobą, słowa nim by od duszy do duszy przeleciały, ostygły by obleczone szatą głosu. W jednym pocałowaniu czuli pewno oboje, to czego zimny pisarz za stołem, próżnoby się na arkuszu opisać mozolił. Tak, czuli; jeżeli w siedemnastym wieku, kochano jak dzisiaj, jeżeli miłość nie jest czczém słowem tylko.