céj nikogo, stało tylko łozę z zielonym adamaszkowym pawilonem, stół okryty drobiazgami i para krzeseł, w kominie paliła się lampa, na ścianach wisiały świéżo przybite kobierce.
Cisza była, wiatr szumiał, krople deszczu, coraz rzadzéj, coraz wolniéj uderzały o listki, czasem milczenie przerywał przechodzień jaki wracający z zabawy, nucąc śpiéwek wesoły, czasem posępne uderzenie najbliższego kościelnego zegaru przelatywało powietrze, dochodziło do uszu pięknéj Saksonki i powiększało jéj niespokojność. Powietrze było czyste, lekkie, odwilżone deszczém, przed którym Pan Kliński tak szparko uciekał, oddychało zapachem kwiatów, i tą przyjemną wonią wiosny, którą każdy zna, a nikt nic opisze, listki obciążone kroplami dészczu, za każdym wiatru powiewem, upuszczały je na ziemię.
Strona:PL Kraszewski - Ostatni rok.djvu/289
Ta strona została przepisana.