Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

Tymczasem stary kupiec rozmawiał z Tadeuszem, zowiąc go ciągle Marcinem i przekonany będąc, że na Ruś wyjeżdża. Mieszały się do rozmowy pani Michałowa i Joachimowa, a Ludwisia tylko spojrzeniem i rumieńcem dawała poznać po sobie, że w niéj także uczestniczyła. Wzrok jéj od roboty często się podnosił na Tadeusza i wracał na materyą, którą miała w rękach, nie bez wzruszenia. Siekierzyński także parę razy jakby z żalem i litością spojrzał na nią, ale słowa nie rzekłszy, wkrótce wziął za czapkę i zabierał się do wyjścia. W téj chwili Ludwisia znikła z pokoju tak cicho, tak szybko przesuwając się mimo bratowéj i matki, że jéj nie dostrzegły. Gdy Tadeusz chciał ją z kolei pożegnać, znalazł tylko miejsce próżne i zmiętą suknię, którą szyła, rzuconą na siedzeniu, szukał jéj oczyma we drzwiach, nie znalazł. Stary pan Michał przeprowadził gościa do pierwszéj izby, zdawał się nad czémś myśléć głęboko, wahać się, chciéć czegoś i nie śmiéć. Byli u drzwi; Tadeusz wzruszonym ale cichym głosem rzekł kupcowi:
— Pozwól pan, bym mu jeszcze raz podziękował za dobrą radę...
— O! a za cóż? — spytał Michał śmiejąc się, ale tylko ustami, bo widocznie był smutny.
— Często jedno w porę wyrzeczone słowo zmienia los człowieka... pamiętasz pan lat temu dziesięć naszę rozmowę na przechadzce za zamkiem? i jakeś mi pan opowiedział życie swoje?
— No i cóż z tego?
— Myślałem, pracowałem i winienem panu spokojny byt mój na przyszłość, który zyskałem nie mówię jaką... pracą... alem go się dorobił sam i winienem go tylko sobie.
Pan Michał słuchał, łzy miał w oczach.
— Bardzom szczęśliwy — rzekł — więc wiecie co — dodał — posłuchajcie mnie raz jeszcze... Nie gońcie za dalekiém szczęściem i dolą, szukajcie ich koło siebie... Ot, wiecie co, wam to powiem otwarcie... Znamy się potrosze lat dziesięć. Ludwisia w waszych oczach wyrosła na dziewczynę, dam jéj także jakich siedem tysięcy dukatów posagu pod poduszkę i porządeczek białogłowski jak się patrzy; jeśli czujecie do niéj serce, niech Bóg błogosławi. — To mówiąc, głos starca był drżący i bojaźliwy. Tadeusz spuścił głowę i westchnął głęboko, zdawał się mocno wzruszony, przycisnął czapkę do piersi, podniósł głowę i rzekł z uczuciem:
— Gdybym był panem siebie, panie Michale, uczyniłbyś mnie szczęśliwym, bardzo szczęśliwym, ale ja zależę od familii, jadę do niéj, a jeśli powrócę, to żebym wam podziękował.
— Rozumiem, rozumiem — odparł kupiec — jedźcie, radźcie