Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

się, szanujcie wolę starszych, ale powróćcie do nas, dalibóg nie znajdziecie nigdzie lepszych serc i życzliwszych sobie ludzi...
To mówiąc, Michał odwrócił się, bo oczy miał łez pełne, a Tadeusz zbiegł szybko na schody spuściwszy głowę, zadumany, usiłując prędkiemi kroki jakby sam uciec od siebie. Wtém mignęła mu biała sukienka, Ludwisia szła z dołu kamienicy ku górze, uchylił się, podniósł czapkę, oczy się ich spotkały. Twarz jéj pałała, on bledszy był niż zawsze, zastanowiła się przed nim z uśmiechem smutnym i chciała coś mówić a nie mogła.
— Pan jedzie? — odezwała się nareszcie pocichu.
— Jadę i żegnam panią, daj Boże do zobaczenia.
— Ale prędko? — spytała — prędko... i nie zapomnisz pan o nas?
— Nigdy! — rzekł Tadeusz nieśmiało.
— I powrócisz pan?
Siekierzyński spojrzał do góry, jakby nie wiedział, czy spodziewać się może; wtém zaszeleściało coś na górze i Ludwisia jak jaskółka poleciała, zostawując go na chwilę osłupiałym, pomieszanym, drżącym.
Ale krótko trwał ten stan, jakby coś sobie przypomniał nagle, rzucił się w dół schodów i nie oglądając się pobiegł ulicą na Winiary.
Nazajutrz Dorota dowiedziała się, że panicz jechał w Mazowsze, a obietnica, że może oboje późniéj powrócą jeśli nie do Siekierzynka, to w sąsiedztwo dawnego dziedzictwa, tak starą sługę wzruszyła, że się natychmiast pakować zaczęła, w słodkiéj nadziei, że to prędko nastąpi. W kilka dni buda żydowska wywiozła pana Tadeusza z Lublina, a w dworku została sama Dorota, Kaśka i stary mazur najęty na stróża, który wynalazłszy po Macieju pozostałą donicę, wałek, trochę tytuniu i puste pęcherze, zajął się fabrykacyą tabaki w wolnych od zatrudnień chwilach. Nie była to wszakże owa sławna systematycznie i pedancko robiona Maciejówka, po któréj nosy kilku mieszczan długą nosiły żałobę.




Pan stolnik nurski kazał się był wynieść w ganek i odmawiał pocichu różaniec, spoglądając przez sad na płynącą w oddaleniu Wisłę; gdy zaturkotało na drodze, otworzyły się szerokie wrota i wielka żydowska bryka wtoczyła się z wielkiém wywijaniem batoga przed ganek. Stolnik nie mógł pojąć, kto taki przyjechał, i widząc wysiadającego, jeszcze poznać nie potrafił... a już pan Tadeusz stał przed nim z nieśmiałą i pokorną miną i czekał powitania. Stary próżno łapiąc się za poręcz ławki chciał powstać do swojego gościa, sił mu brakło, wołał więc ludzi:
— Kasprze! Jędruś! a chodźcież!