Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale wież o tém kto? mówił? wspomniał
— Wielkie rzeczy! ja tam nie bywałem od dawna.
— Pojedźcie, poślijcie, przekonajcie się i spytajcie!
— Ale czegożeś waść tu przybył? — rzekł stolnik — po co? między nieprzyjaciół rodziców twoich, którzy na ciebie odgrzebaliby z ziemi kalumnię, gdyby mogli! Było przynajmniéj jechać w świat...
— Niech sobie nieprzyjaciele szukają, czego chcą — rzekł Tadeusz — spokojny jestem, że nie znajdą nic; a ja tu musiałem przyjechać, bom wygrał jako tako proces z Lędzkiemi.
— Co! renovatum? a toż to było skończono!
— Nie zupełnie.
— Lędzcy zapłacili trzy tysiące złotych, a myśmy ich pokwitowali.
— Nie mając do tego prawa.
— Co asindziéj pleciesz?..
— Byłem małoletnim.
— Nieprawda.
— W istocie, brakło miesiąc do pełnoletności.
Stupendum, i cóż tedy więcéj mi myślisz nakłamać?
— Panie stolniku, tak mnie traktować się nie godzi.
Kornikowski ruszył ramionami tylko.
— Cóż daléj?
— Musieli mi dać dwadzieścia tysięcy talarów, a teraz zagramy z Wichułami o Siekierzynek — rzekł rezolutnie pan Tadeusz — i chybam nie Siekierzyński, jeśli ich nie wygonię stąd, gdzie pieprz nie rośnie.
— Tylko waćpan pieprzu nieprzypominaj, suplikuję.
Siekierzyński się zaczerwienił po uszy.
— No, no! śliczne projekta! śliczne projekta! i waść tu przyjeżdżasz w myśli...
— Rozwinienia procesu Wichułom, wszak tytułu dziedzictwa nie mają.
Stolnik pomyślał, milczał, milczał długo, nareszcie otworzył ramiona:
— Tadeuszku! — rzekł — jak pana Boga kochasz! nie przedawałeś wasan pieprzu?..
Siekierzyński się zachwiał.
— Ale cóż za posądzenie! co za posądzenie, panie stolniku.
— No, mów! jak pana Boga kochasz? mów!
Tak zagadnięty, zaciął się Siekierzyński, zastanowił, jak gdyby szukał sposobu wywinienia, ale stolnik powtarzał ciągle nalegając:
— No, powiedz, jak Boga kochasz!
— Jeśli mi pan nie wierzysz na słowo — odparł Tadeusz wre-