czy zgodnie ukończyć nie możemy? Rodzice nasi, jak panu zapewne wiadomo, żyli w sporze i niezgodzie.
— I mój ojciec waścinego wypędził.
— A ja mogę waćpanu odpłacić się tąż samą monetą.
— Kochanku! — zakrzyczał Wichuła z zakrwawionemi oczyma; gdyż ile razy w impet wpadał, białka mu czerwono zachodziły. — Kochanku! pamiętam, żeś w moim domu i dlatego nie chcę gwałtu popełnić, ab ruszaj z Bogiem i rozpoczynaj proces, a zobaczymy, co z tego wyrośnie.
— Zgodnie więc nic nie uczynimy? — spytał pan Tadeusz.
— Ja z Siekierzynka chyba nie żyw ustąpię — rzekł Ksawery — i wiedz to, kochany panie, że zaczepić Wichułę, wolałbyś dyabła zaczepić... mnie w kaszy nie zjesz.
— Ani mnie — odpowiedział Siekierzyński — a zatém mam honor go pożegnać.
— I ja téż! — śmiejąc się rzekł Wichuła i odprowadzając gościa w ganek, nie bez pewnego jednak niepokoju wewnętrznego. Ukłonili się sobie ceremonialnie, zaszła bryczka i Tadeusz wprost pojechał do miasteczka.
A w Siekierzynku gwałt wielki! Pan Ksawery pobiegł do brata, który w ogrodzie był przy otrzęsaniu jabłek, z wielką nowiną; siostra, która wszystko słyszała, pobiegła za niemi; narada, krzyki, śmiechy i odgróżki... wreszcie dosiadł Wichuła starszéj szkapy, dał jéj bizunem po grzbiecie i jak strzała poleciał do swojego przyjaciela, niegdy prawnika, dziś gospodarza, pana Wertkowskiego.
Wertkowski mieszkał o staję, był to już nie młody człowiek, dobrze pamiętający czasy zrzeczenia Siekierzyńskich, którzy acz podupadli, uważani byli przez szlachtę; znał on interesa Wichułów i Siekierzynieckie, bo do nich wpływał. Nieszczęściem od lat kilku Rzuciwszy mecenasowstwo, siedział na wsi, a osamotniony, bo on tylko i żona, głucha staruszka, cały dom składali, począł z nudów zaglądać do apteczki zbyt często i pić tak, że rzadko go po obiedzie zastał kto trzeźwym. Ale upojenie jego było szczególniejszego rodzaju: na nogach ciężko mu się było utrzymać, oczy słupem stawił, minę miał osowiałą, rzekłbyś, że i przytomność postradał. Tymczasem choć tak pozornie pijany, wszystko rozumiał, odpowiadał do rzeczy; potém poznać go było można, że z krzesła się już nie ruszył i jąkał co chwila. Co się tyczy pamięci, ta nawet żywsza była po wódce niż naczczo. Zwykle on i żona całe dnie grywali z sobą w maryasza na fasolę, a pod krzesełkiem Wertkowskiego stała flaszka ciemna z wódką, którą on na przypadek przyjazdu obcego, nazywał smarowaniem daném mu przez doktora. Wertkowski mieszkał w chałupinie lichéj na dwóch chłopkach zastawą wziętych
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.