Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

z których ledwie mógł miéć chleb i jarzynę na stół, zresztą kupował z procentu od jakiéjś sumki, u pana wojewody mazowieckiego ulokowanéj.
Wszedłszy do izdebki, poznał zaraz Wichuła po minie adwokata, butelce pod stoikiem skrytéj i z tego, że nie wstał na przybycie gościa, że już był podchmielony. Wertkowski wytrzeszczył oczy i zadał niżnika ze czterdziestu, witając sąsiada, w nadziei, że żona zmieszana nie postrzeże podstępu.
— Jak się masz, rejencie? jak się masz? a co, jak zdrowie? — krzyczał Ksawery siadając — widzę cierpiący jesteś?
— A! a a... ta... ak... piący... piący...
— Właśnie po radę przybywam i niedługo naprzykrzać ci się będę. Osobliwsza do stu korków okoliczność... Przyjeżdża dziś do mnie Siekierzyński.
— Co? nieboszczyk! — zawołała pani Wertkowska rzucając karty.
— Syn to nieboszczyka... Ale ze śmieszną pretensyą...
Stary prawnik wytrzeszczył oczy ogromnie i ciekawie.
— Wystaw sobie, panie rejencie, przypomniała sobie babka, jak była panną... chce mu się Siekierzynka!
Quo... ti... tulo? — spytał Wertkowski.
— Ba! zabrany za długi, ale nie mamy tytułu dziedzictwa! otóż chce pozwać do kalkulacyi i zapłacić, co należy... powiedz-że mi, może on tego dokazać?
Wertkowski się namyślał długo, kilka razy dostał czkawki, jąkał się, jąkał i wyjąknął:
— Może...
— Jak to? odebraliby nam Siekierzynek?..
Si pecuniam habet...
— A kat go wié, czy habet! ale-by bez tego nie przyjeżdżał. No, a jeśli habet?
— To i Siekierzynek habebit!...
— A niech że go dyabli wezmą! — krzyknął Ksawery — żebym był wiedział, że to nie żarty, byłbym mu na skorym razie uszy poobcinał, ochotę do pieniactwa odpędził... ale to się da zrobić jeszcze przy pierwszém spotkaniu.
— Gdzieżeście go widzieli? — spytała pani Wertkowska.
— Przyjeżdżał do mnie z propozycyą zgody, a ja go zbyłem śmiechem i odprawiłem.
— Szkoda! — krótko odezwał się Wertkowski.
— Jak to? to doprawdy mogą nam odebrać Siekierzynek?
Pecunia — powoli wybąknął stary — wszechmogąca.
— A szabla, panie rejencie?