Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

szlachty w karczmie, co stoją na progu gawroniąc się na nas, weźmiemy ich na przyjaciół i, jeśli wola a łaska, spobujemy się.
— Panowie bracia! prosimy na świadki! — krzyknął niecierpliwie Wichuła — dobywając już szabli, którą obejrzał i rękawem otarł z kurzawy.
— Prosimy! — dodał Siekierzyński, obnażając swoję zwinną niewielką szerpentynkę, która błysnęła w powietrzu.
Dwaj przejezdni spojrzeli po sobie i przystąpili bliżéj, ale już zajadli nieprzyjaciele stawali do boju oba równie żywo, Wichuła ze złością widoczną, Siekierzyński z zimną krwią, pozorną tylko. Pan Ksawery tak był pewien siebie, tak się miał za niezwyciężonego, że nawet rękawów od kontusza dobrze sobie nie związał. Tadeusz miejsce swe opatrzył, zmierzył okiem przeciwnika i szable brzękły.
Wichuła bił się doskonale, Siekierzyński zręcznie jak szatan i widać, że mu to także nie było obce; zimną krwią swoją miał wyższość nad przéciwnikiem, który się miotał szparko, gwałtownie, krzykliwie, usiłując nastraszyć wprzód, potém przemódz ulęknionego. Zaraz w początku drasnął Ksawery Siekierzyńskiego po ręku, krew pociekła, ale wprędce odebrał taki raz przez głowę, że mu oczy zalało i zasłaniając się rękawem, zawołał:
— Zgoda! panie bracie!
— Zgoda! — powtórzył płazując go zlekka Tadeusz — zgoda! zgoda! a nie zaczepiajcie ludzi po drogach, nie chcecie-li miéć znaków na łbie...
To mówiąc wskoczył na bryczkę Siekierzyński, skłoniwszy się szlachcie, i kazał jechać, a Wichuła obryzgany krwią sparł się na swojéj, wołając, żeby mu szmatę i wódki przynieśli. Ledwie słowa te wyrzekł, upadł nieprzytomny na trawę.
Było tam komu ratować go, nie zwrócił się więc przeciwnik i ruszył tymczasem do Czerska, otarłszy sianem szabelkę, tak spokojny, tak chłodny, jakby przed chwilą nie skosztował ludzkiego mięsa.
— A niech go dyabli wezmą! — wołał Wichuła gdy go otrzeźwili i obwiązali — chyba żyć nie będę, jeśli mu uszów nie poobcinam! kanalią jestem, że byłbym go posiekał na kapustę, gdyby jeszcze sekunda, ale mnie przeciw wszelkim regułom zajechał.
Z rozciętą głową trudno było ruszyć do miasteczka, zawrócono więc do domu i z wielkiém podziwieniem brata młodszego pana Aurelego Wichuły, wszedł Ksawery ogromnie zły i klnący na czem świat stał, do izby, gdy sądzono, że do Czerska dojeżdża.
— A to co, panie bracie? — zapytał Aureli postrzegłszy szmatę i krew — konie ponosiły?...
— Idź do dyabła z końmi! konie! pies, powiedz, pokąsał! Spo-