ma Pancerzyńskiego, stoję z gorącą aspiracyą, by być użytecznym omni modo; a jeśli jest szklaneczka, tobym o miód prosił.
Musiała się znaléźć szklanka i grzeczny Urban, zawadya Filoktet, milczący i pokorny Józafat wespół z Atanazym zasiedli przepijać za zdrowie Siekierzyńskiego, wkrótce postrzegając unanime, że zdałaby się i przekąska. Podano przekąskę, okazała się słona, ponowiono miód i noc nadeszła, a jeszcze panowie bracia za stołem gwarzyli, najwięcej o Wichułach i o sobie. Jeden pan Węgiel milczał, ze złożonemi rękoma i spuszczoną głową siedział, ale kolei pilnował sumiennie i nie dawał o sobie zapomniéć. Tadeusz mało się do rozmowy mieszał, ale słuchał uważnie i dowiedział się wiele o okolicy i stosunkach, które dotąd były mu obce.
Rano po śniadaniu, do którego i przymawiać się nie było potrzeba, szlachta miała jechać z panem Tadeuszem do Czerczyc, ale oprócz Węgla, który kroku nie zrobił ze stancyi i grzecznego Urbana, co już Tadeusza nie odstępował, Filoktet pożyczywszy talara wyskoczył na pół godziny do przyjaciela, a Atanazy poszedł umizgać się do szynkarki zprzeciwka i nie powrócili aż ku południowi. Dwaj pierwsi wsiedli na koń, Filoktet miał ich dognać, a Bajdurkiewicz przyczepił się na bryczce puściwszy szkapę za nią, pod pozorem, że się na siodle obtarł szkaradnie dnia wczorajszego.
Taką kalwakatą ruszyli po południu już z Czerska do Czerczyc i mrokiem byli u Kociéj Górki. Tu naturalnie spocząć wypadało, bo konni nawet byli się przyzostali z tyłu, a Bajdurkiewicz życzył na nich poczekać, aby nocna podróż daléj bezpieczniejszą była dla patrona, którego tymczasem ubawiał powiastkami, a zastraszał potęgą Wichułów, zdając się ją dosyć szanować. Weszli do izby, w któréj siedział żyd pod piecem, żydówka za stołem, a kot na przypiecku, jakiś odarty chłopisko wstał z ławy przede drzwiami, przypatrzył im się dobrze, wyszedł do koni, które oglądał uważnie i szybko popędził w las. Nie uszło to baczności pana Tadeusza, szepnął na ucho Bajdurkiewiczowi, żeby się mieli na ostrożności i nie uważał jak ten pobladł i zakręcił się ku bryczce. W istocie wymowny Atanazy główną siłę miał w języku, a co się tyczy spotkania, wywijał się sianem, jak mógł, dużo krzycząc, a zasłaniając cudzemi plecami. Na biedę przypóźnionych posiłków nie było i nie było, a na Filokteta nawet rachować ciężko, bo zdaniem wszystkich ledwie w pół godziny po innych mógł nadążyć, choć szkapę miał dzielną, ale maruda był zawołany.
Postrzegł zaraz z manewrów pana Bajdurkiewicza Tadeusz, że niewielką mu będzie pomocą i postanowił, zdawszy się na wolę bożą, pozostać w karczmie, dopokiby nie nadjechali pan Urban i pokorny a cichy Jozafat.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.