Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

— Doskonale, ale to wszystko na nic się nie zdało!
— A jak waści przetrzepiemy?
— Sprobujcie!
Ale szlachta nie próbując, poglądała wciąż ku Siekierzynkowi, skąd tętent koni coraz bliższy dawał się słyszéć i razem czterech jeźdźców przypędziło, a na ich czele z zawiązanym łbem pan Ksawery.
— Wstawaj i do szabli! — krzyknął Tadeusz do Bajdurkiewicza.
Na to dictum acerbum nie było rady, pan Atanazy wylazł powoli z bryczki, pomacał po szabli i stanął niechętny za panem Tadeuszem, szepcąc mu:
— Jeno powoli, to nadjadą!
Ale już nie czas było powoli poczynać, bo przybyli z krzykiem:
— A tuś, rozboju! a tuś, Siekierko! a tuś, trutniu!
Otoczyli Siekierzyńskiego i szabel dobyli. Tadeusz z zimną krwią przyparł się plecami do bryczki, dostał szerpentyny i stał jak mur.
— Mości panowie — rzekł — jeśliście szlachta, nie rabusie, a macie do mnie żal jaki, gotówem im służyć wszystkim po kolei, ale jak przystało pojedyńczo, nie ocinać się jak wilkom.
— Jeszcze ty tu łajać nam będziesz!
I podnieśli wszyscy szable, jakby go rozsiekać mieli.
Wichuła krzyczał:
— Wypłazować go! wypłazować!
Bajdurkiewicz zważywszy ból zębów i przemagającą siłę, schował się pod bryczkę i myślał już przemknąć się niepostrzeżony do lasu. Wrzawa, krzyk okrutny powstał, żeby Tadeusza ustraszyć, ale ten choć blady, stał twardo.
— A chcesz ujść śmierci! — zawołał Ksawery — to podpisz zrzeczenie się Siekierzynka i idź z życiem, niech cię dyabli wezmą.
Siekierzyński tylko się rozśmiał.
— Co? nie! nie! to cię tu w sztuki rozniesiem na szablach!!
— Co będzie, to będzie! — rzekł Tadeusz.
Ledwie rzekł te słowa, ażci już sypnęli się wszyscy ku niemu i świst szabel tylko usłyszał nad głową, jedna z nich raniła go silnie w prawe ramię, opadła ręka, zasłoniły się oczy, upadł... stracił przytomność. Ale w téj-że chwili drogą od Czerska nadbiegli panowie Urban i Jozafat, a na ich widok i Bajdurkiewicz począł z drugiéj strony bryczki krzyczéć i machać szabelką i wszyscy razem na Wichułów. Ci niespodzianie zagadnięci, a widząc przed sobą trupa i bojąc się, by ich nie połapano, w nogi, ale nie daléj jak do izby karczemnéj, w któréj się zaparli.