utrzymywany, bo miasto kosztowało wiele, więcéj jeszcze duma, a majątek z Sapiehami, Potockiemi, Czartoryskiemi walczyć nie dozwalał, choć się bardzo tego chciało. Na wsi więc oszczędzano, aby w stolicy choć trochę błysnąć, choć krótko; ale i ta oszczędność musiała miéć fizyognomię pańską; ludzi kręciło się dużo, choć nie obficie karmionych i czasem odartych, koni było wiele, choć chudych, dom ogromny zwał się pałacem, bo miał pałacową bramę. Wojewoda z miną protektorską przyjmował bracią szlachtę, zapraszał ją na z kiepska po francusku warzone obiadki i utrzymywał, że się na kuchni nie poznają, bo im dawał figatele, których w życiu nie jedli. Szlachta w istocie, nie mogąc często przełknąć wojewodzińskich przysmaków, składała to na swoje przywyknienie do kaszy, pierogów i kapusty, w prostocie ducha myśląc, że to, co się jéj zdawało niesmaczném, mogło być tylko nowém.
Marszałek dworu oznajmił JW. panu o przybyciu stolnika nurskiego z panem Siekierzyńskim; była to pora przedobiadowa, wojewoda chodził po gabinecie, czytając gazetę i ziewając szeroko.
— Prosić — rzekł — prosić do sali.
Stolnik o kiju, ale strojny jak na wesele cum debita humilitate z czapeczką pod pachą, poprawiając kontusza i gładząc łysinę, wszedł do owéj sali. Tadeusz za nim wcisnął się nie bez jakiegoś nie wiem przestrachu, czy niepokoju wewnętrznego, który porywał dawniéj wszystkich, co raz pierwszy pańskiéj dotykali klamki. Owa sala była w istocie salą co do wielkości, ale że życie wojewody właściwe w stolicy było i zbytek i sprzęt kosztowny tam się przenosił, tu dziwnie goło i pusto wydało się wchodzącym. Ściany pobielane tylko, na nich dwa weneckie w zwierciadlanych ramach niewielkie lustra, pająk otłuczony z sufitu się spuszczał, dwie kanapy na krzywych nogach w dwóch końcach stojące, zdawały się zabierać do prysiudów i kozaka, a kilka stołków odartych i wytartych, jako spektatorowie czekali w kącie tego tańca. Dwoje drzwi wiodły stąd do pokojów wojewody i wojewodziny, dwa okna wychodziły na wały niegdyś tu stojącego zamku, a widok z nich rozciągał się na przestronne ługi i dalekie lasy.
Wojewoda nadto znał swoję rolę, żeby miał wynijść zaraz; chociaż ziewał i nudził się, nierychło jednak ukazał swoje oblicze zmarszczone i fizys statysty; a dawszy się wyczekać szlachcie, wpadł, jakby się odrywał od ciężkiéj roboty. Obyczaj wieku i kraju kazał mu być grzecznym, aż do uniżoności; takiemi byli najwięksi panowie: musiał ich naśladować i nadskakiwać, ale umiał połączyć impertynencką dumę z nadzwyczajną uprzejmością. Wszedłszy zajęty, spracowany, uniżony, rozsunął brwi, rozjaśnił oblicze, poznał stolnika, począł się uśmiechać i prosił siedziéć! Skarżył się na
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.