utrapione naprzód życie swoje, że mu pokoju król i dygnitarze nie dawali, że go ze wsi spokojnéj, którą kochał, do stolicy powoływano, groził, że porzuci dostojeństwo i wyrzecze się splendorów... i tam daléj.
Stolnik umiał na każdą rzecz stosownie odpowiedziéć, by połechtać, a choć pochlebiał w sposób bardzo prosty, doskonale to przyjmowano od niego.
Pochlebstwo jest jak pieniądz; często przyjmują zwalany i wytarty; a nieraz i fałszywy. Powoli, powoli stolnik rozpoczął rzecz o sejmikach i przedstawił protekcyi pana wojewody JMP. Siekierzyńskiego, o którego rodzie i pochodzeniu mówił z tą pewnością, że wojewoda sławę jego i starożytność zdawna znać musiał.
Niestety, szyderski niepostrzeżony uśmiech przeleciał po ustach pana i znać było, że dotąd o egzystencyi nawet familii tego imienia i herbu nie słyszał. Jednakże zbyt grzeczny i zręczny, by się z tém wydać, kiwnął głową potakując.
— Pan Siekierzyński — dodał stolnik, forytując go ciągle — świeżo otrzymawszy spadek znaczny (tu się nieborak zakrztusił, jakby go pieprz zaleciał), objął piękną wioskę niegdyś rodziców dziedzictwo i chce krajowi służyć!
Wojewoda rzucił okiem na Tadeusza, obejrzał go bacznie i pochwalił przedsięwzięcie; obiecał swoję pomoc i rozmowa zwróciła się na przedmioty obchodzące kraj i prowincyą.
Wtém marszałek dworu oznajmił, że dano do stołu, a wojewoda powiódł swoich gości do jadalnéj, gdzie już w krześle zastali wojewodzinę, synka jéj z Francuzem i pannę kasztelankę. Gospodarz gości przy sobie umieściwszy, zasiadł, półgębkiem ich zaprezentowawszy. Wojewodzina, Fraucuz i kasztelanka bardzo żywo rozmawiali z sobą po francusku, wojewoda z gośćmi po polsku: z rozmowy pierwszych najmniéj baczny postrzegacz dostrzegłby, że żartowano sobie z przybyłych, na których padały wejrzenia ze śmiechami tém przykrzejszemi, że im towarzyszyła mowa obca i niezrozumiała.
Kasztelanka, na którą pan Kornikowski wlepił baczne wejrzenie, wskazując ją Tadeuszowi, była wcale niepowabną postacią. Lata jéj trudno było odgadnąć, bo są istoty, co nie mają młodości i nie starzeją się, a do nich właśnie należała panna kasztelanka: śniada, sucha, nie ładna, nie brzydka, z wyrazem złośliwego szyderstwa na twarzyczce wykrzywionéj, nieco ułomna, bo jedno ramię miała niższe, minę okazywała pańską, dumną i zgóry poglądała na wszystkich. Tadeusz odrazu uczuł, że nie było tu ani przystępu, że naraziłby się na śmieszność, jeśliby się ku niéj posunął. Stolnik zdawał się być innego zdania i wpatrywał się w nią bacznie. Obiad
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.