Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/134

Ta strona została skorygowana.

ojców poruszysz w grobie, popioły dziadów zadrżą na ciebie! Ostatni! ostatni z imienia, coby splendor i lustr stemmatu swego miał podnieść, coby winien dźwignąć ex oblivione imię szanowne, zagrzebać je chce i nową okryć plamą! Nie dość li tych pieniędzy in tam vili mercaturae statu. zapracowanych, któreby dłoń piec powinny, chcesz jeszcze dać dzieciom swym matkę mieszczankę... Jeśli to uczynisz, wiedz waćpan, że nomine et auctoritate parentum wyklnę cię!...
Dokończywszy perory stuknął stolnik po krześle i zdyszany zamilkł, spoglądając, jaki téż uczyniła skutek na umyśle Siekierzyńskiego.
On stał zbladły, zmieszany jak winowajca.
— Panie stolniku — rzekł — nie myślałem o tém i nie myślę, niepotrzebnie się unosisz, inny casus wywołał moje zapytanie.
— Jakiż? jaki?
— Wszak-ci to pan Zamszycki ożenił się z Wirmanówną, warszawskiego kupca córką.
— Pan Zamszycki! ale cóż to za szlachcic? — rzekł stolnik — pan Zamszycki rękoma dziada swego skóry na zamsz wyprawiał.
Tandem szlachcic.
— Skartabellat! mości panie! nie sztuka! nie sztuka! niech się żeni z kim chce, ale Siekierzyński! Waćpan nie znasz coś winien imieniowi swemu!
— Ależ ja nic nie myślę!
— Czegożeś pytał?
— Aby się dowiedziéć co będzie z Zamszyckiemi?
— Co będzie? będą taką kiepską szlachtą, jak i byli, bo niezawodna rzecz, że ożenienie z kobietą niższéj kondycyi nobilituje ją de facto, jeśli nie de jure; albowiem co nie szlachecka, tego i sam Pan Bóg nie uszlachci, chyba czas, chyba wieki!..
Stolnik wymówił to z taką pewnością i wiarą w prawdziwość słów swoich, że gdyby nie to, że jeden go Siekierzyński słuchał, byłby na śmiech zarobił.
Z niedowierzaniem wpatrywał się długo jeszcze w Tadeusza, jakby go badał i pomimo zapierania się jego, pozostało mu jakieś podejrzenie na sercu. To jeszcze przyśpieszyło starania o najrychlejsze ożenienie, i jakoś w kilka tygodni odebrał pan Siekierzyński kartelusik od stolnika zapraszający go do Czerczyc, dla pomówienia w ważnym interesie.
Zwykł był zawsze pana Kornikowskiego jak ojca słuchać i zaraz do niego pośpieszył. Był to majowy ranek, a stolnik niecierpliwy już siedział w ganku, choć chłodny wietrzyk powiewał, i cze-