stronnéj, z któréj do sali ciemnawéj od ogrodu weszli goście, a tu zastali deputata przechadzającego się po niéj z listem w ręku. Był to mężczyzna pięknego wzrostu, z głową podgoloną, szlachetnych rysów twarzy, w których nieco dumy patrzało, ostatek włosów siwo-szpakowatych, zaczesanych do góry, na wierzchu głowy strzępił się rezolutnie; barczysty, zbudowany mocno, nie zdawał się miéć lat więcéj nad pięćdziesiąt kilka. Znać z pracy marszczki wczesne wystąpiły mu na czoło i pokrajały czerstwe a rumiane jeszcze policzki. Ujrzawszy stolnika, postąpił ku niemu, zmierzył oczyma Tadeusza i prezentowanego sobie przyjął z powagą i wyższością grzeczną. Zasiedli, a jak bywało, zaraz się de publicis rzecz poczęła, a że to materya nieprzegadana, dobrą godzinę zajęła i ani się postrzegli, gdy zmierzchło, i sama pani z córką weszły po podaniu świec.
Pani miała téż postać surowo poważną, a córka ze spuszczonemi oczyma jak przepłoszona wyglądała przepiórka. W rysach deputatowéj znać było przywykłą do panowania niewiastę, a ze spojrzeń męża w tę stronę niespokojnych i błagających, poznał Tadeusz, że ster domu spoczywał w ręku niewieścim. Panna Izabela jak siadła obok matki i utopiła oczy w posadzkę, tak ich się podnieść nie ośmieliła, tylko ukradkiem i to niepostrzeżenie, wyprostowana zajmując miejsce swoje, jak drewniana laleczka. Tadeusz nie znalazł ją ani piękną, ani brzydką i nic o niéj powiedziéć sobie nie umiał. Była to istota nieznacząca, nie uderzająca niczém, bez wdzięku młodości, bez życia, bez ruchu, coś martwego i zaniemiałego. Czy ją Bóg tak stworzył, czy wychowanie uczyniło, ciężko było poznać, nawet zdaje się, że ciekawości nie miała, bo oczy jéj ledwie parę razy obojętnie się podniosły i obojętnie odwróciły od przybyłych. Deputat tymczasem rozprawiał o podobieństwie wojny z Turkami i de probabili onéj eventu; o wieściach od rakuskiéj granicy, a nawet o sumach neapolitańskich, które był wyliczył dokładnie i memoryał o nich przygotował wielce ciekawy.
Deputatowa zgóry, jakby z tronu mówiąc powolnie i cedząc słowa wielce dobrane, rozmawiała z panem Tadeuszem; wyprostowana, sztywna, poważna i nudna na zabój. Nie możemy zaprzeczyć, że i stolnik i Tadeusz, gdy się do snu rozeszli i sami pozostali w narożnym pokoju, odetchnęli jak po ciężkiéj pańszczyźnie, po tym wieczorze ceremonialnym, który nie był już szlacheckim, a jeszcze pańskiego nie doszedł. Stolnik wszakże kazał admirować Siekierzyńskiemu rozum i elokwencyę ojca, wspaniałą powagę matki, wdzięk skromny córki. Tadeusz milczał, jakieś wspomnienie przelatywało mu po głowie, tęskne wydobywając z piersi westchnienie. Pokładli się spać, a stary Kornikowski bił muzułmanów we śnie
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.