na dłuższy pobyt zostać się nie chciał. Goście téż, jak w początku często przybywali, tak późniéj, gdy pan Tadeusz rzadko odwiedzał sąsiadów, w ceremoniach z nim będąc, omijali go i krzywili nosy. Słowem, pusto było i tęskno i smutno w domu pana Tadeusza; ale jemu z myślami zdawało się w tém osamotnieniu miło i dobrze; nie pragnął więcéj, nie szukał nic innego, jak ojciec chodził milczący i dumał.
Kilka tylko razy zrywał się do Lublina jechać, ale stolnik go zawsze wstrzymywał.
— Po kiego dyabła! po co? daj waść pokój! radbym zapomniéć, żeś tam był kiedyś! unikaj waść tego przeklętego miejsca.
Posłuszny Siekierzyński, choć go to kosztowało, słuchał starego przyjaciela i starzał na wsi w okamgnieniu. W kilka lat począł szron wczesny pobielać mu skronie i stolnik, który, żeby nie podagra, zdrów był i czerstwy, ujrzawszy to, niepomału się zafrasował.
— Żeń-bo się waść! — mówił — żeń się sobie, z kim chcesz! byle ze szlachcianką, bo coś mi zaczynasz szpakowaciéć przed czasem, z niczego jak z nudów... A zresztą czas-bo waszeci, żeby na nim dom nie wygasł, masz obowiąski, niech-że na pogrzebie twoim tarczy nie gruchoczą, z waścinéj winy.
— Sam wiész, panie stolniku, żem się starał.
— Ale to trzeba jakoś żywiéj się brać... co u licha!
— Nie widzę nikogo...
— Już waści powiadam, byle szlachcianka, byle dobra szlachcianka, więcéj nie żądam...
Tadeusz spuścił głowę, westchnął, nic nie odpowiedział.
Coś w kilka miesięcy potém, stary Jakób na terlicy odwiecznéj, przycwałował do Siekierzynka z listem, który stolnik drżącą nakreślił ręką, w kilku tylko słowach:
„Periculum in mora, proszę jutro zjechać do Czerska, gdzie i ja się zwlekę; sprawa pilna i dobra, a pójdzie jak po maśle. Ad videndum et componendum, amicus. P. K. mp.“
Tadeusz nie mogąc wybadać z człowieka, po co go wzywano do miasteczka pośpieszył i u Icka Szklarza znalazł stolnika, który przez okno wyglądając, już na niego oczekiwał.
— Otóż, co teraz, to nie ujdzie nasucho, i jak mi Bóg miły, już się waść ożenisz!
— A! to po toś mnie wezwał, panie stolniku?
— A po cóżby u licha! Zjechał tu do sprawy spadkowéj dawny mój towarzysz szkolny i najlepszy przyjaciel, którego, prawda, lat dwadzieścia nie widziałem, aleśmy zawsze amicissimi. Pan Sebastyan Marżycki, godny człek i szlachcic karmazyn, prawda, że Marżyccy nie byli na krzesłach, nie posiadali starostw, ale od lat czte-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.