Można łatwo zgadnąć, że nierychło wstali od stołu, a stolnik z bolącą nogą nazad w łóżko odległ po traktamencie, gdy gościa dwóch ludzi odniosło na kwaterę. Tadeusz, ruszając ramionami, patrzał na to ze wstrętem, ale cóż miał robić? Pan Kornikowski odjechać mu nie dawał: pchał go koniecznie do panny Klary, asekurując, że byleby się decydował, na siebie bierze ukończenie interesu matrymonialnego.
Dwa tygodnie upłynęły w takiém życiu nieznośném, dwa tygodnie wrzawliwe, w ciągu których, codzień prawie, po kilka godzin spędzał Tadeusz z panną Klarą. Klara, zawcześnie pani siebie i swéj woli, gdyż ojciec i brat zajęci byli nieustannie zawiązywaniem przyjacielskich u kielicha stosunków, była raczéj niewiastą już dojrzałą, niż dziewicą. Nawykła sama kierować sobą, nie miała bojaźliwości panieńskiéj, ani przesadnéj delikatności piętnastoletniéj z klasztoru wychodzącéj dzieweczki; mowa jéj, ruch, uśmiech, krok każdy okazywał w niéj charakter wyrobiony, nieugięty i stały. Gospodyni zawołana, pracowita, zabiegła, gdy ojciec interesa robił przy piwie i winie, brat biegał za sprawą, ona myślała, z czego dać im pić, jeść, skąd wziąć pieniędzy. U niéj była kasa, rachunki, przy niéj zarząd cały, korespondencya z ekonomem i troska o jutro na jéj głowie. Nie miała ona wdzięku kobiety, ani ją zaprzątała piękność lub chęć podobania się; myślała o życiu, biorąc je ze strony zimnéj, smutnéj, ubogiéj, kłopotliwéj. Nie było téż w niéj nic, czémby się podobać mogła, prócz rozsądku chłodnego, prócz rzutu oka na świat wytrawnego i zdrowego. Mowa jéj była raczéj męska, niż kobieca, przyjęcie śmiałe, lubiła szydzić, a żartowała rubasznie i wcale nie oglądając się, co na to ludzie powiedzą. Zrazu zdziwił się jéj Tadeusz, potém podobała się otwartość jéj niezwykła, w ostatku zajęła go i pociągnęła niepojętym sposobem. Chodził do niéj codzień, przesiadywał długo, spoufalił się łatwo i w końcu bez żadnéj ogródki i długich przygotowań, rzekł jednego wieczora:
— Pani się musisz domyślać, po co mnie tu pan stolnik sprowadził, jakie są starszych projekta! co téż pani na to?
— No! a pan? — spytała — toć mnie się pierwszéj objawić ze zdaniem nie uchodzi!
— Co do mnie, byłbym szczęśliwy, gdyby projekta przyszły do skutku.
„Byłbym szczęśliwy“ wymówił po cichu i, jakby te wyrazy niestosowne sparzyły mu usta, westchnął ku Lublinowi z żalem stłumionym.
— Przyznam się panu, żeś mi się dosyć podobał — odpowiedziała Klara — nie lubisz pan ucztować, to pierwsza zasługa, bo
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.