mnie te biesiady kością już w gardle siedzą. Jesteś młody jeszcze, przystojny, rozsądny, majętny, mówią, czegóż mogę więcéj żądać?..
— Bardzo dziękuję, więc mogę...
— O! poczekaj, poczekaj pan! — zawołała Klara. — Ale pan mnie nie znasz i nie wiész, co bierzesz na kark! Naprzód wcaleśmy nie bogaci, a nawet myślę, że wkrótce ojciec przy zięciu osiąść będzie zmuszony, a co za tém idzie i pijatyki nasze przejdą do pana. Po mnie nic nie weźmiesz, krom małego porządeczku po matce, ale to nie wielka rzecz, kochany panie. W dodatku i ja nie taką może jestem, jaką się wydaję, przywykłam być panią w domu.
— I będziesz nią u mnie.
— Pracuję, ale po mojéj głowie, i nikogo nie słucham, jestem dosyć uparta...
— Panna Klara się obmawia.
— Nie, panie Siekierzyński, szczera prawda, tak jest! Naostatek, choć mnie to wyznanie kosztuje, powiem panu, że mam lat trzydzieści.
— Ja jestem starszy.
— Tak, ale na kobietę i to dosyć. Zechcesz-że mnie pan z temi wszystkiemi wadami i felerami?
Tadeusz się rozśmiał kłaniając, ale z frasobliwém wewnątrz uczuciem.
— I z ojcem i z bratem? — dodała Klara.
— Choćby z niemi.
— Trzeba to sobie zgóry powiedziéć, bo wkrótce spadną na pana; zdaje mi się, że wielkie nadzieje z tego procesu na niczém spełzną. Otóż widzisz pan, że nie tak to pożądany związek, jakbyś myślał. A teraz powiedz-że mi szczerze i otwarcie, co masz i jakie są bogactwa, o których nam stolnik tak szeroko mówi?
Siekierzyński, wypłacając się wzajemnością, wyspowiadał się szczerze ze wszystkiego, opuścił tylko z życia epokę lubelską, o któréj w kilku słowach napomknął.
— Ha! kiedy sam sobie tego życzysz — odezwała się Klara, podając mu rękę — mów pan z moim ojcem, ja się chętnie zgadzam, bo w istocie to dla mnie nadspodziewane i tak szczęście!
Wieczorem dowiedział się stolnik z niewysłowioną radością, że się młodzi porozumieli i natarłszy czuprynę i wąsów, poszedł do Marżyckiego, którego zastał z Pancerzyńskim na konferencyi w cztery oczy nad butlem węgrzyna.
Nie wytrzymał, tak go nowina w język paliła i przerwał czytanie kompromisarskiego dekretu, odprowadzając na bok pana Sebastyana.
— No... jestem tu formalnym swatem i przychodzę do ciebie...
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.