Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

katastrofę, że wszyscy oniemieli, przerażeni cofnęli się od niego i oczekiwali tylko piorunu, który groził niechybny.
— Panie Marżycki — zawołał donośnym głosem Ksawery Wichuła, podnosząc głos — nie znasz mnie pan?
— Nie mam honoru... prawdziwie, ale bardzo mi miło...
— Są tu tacy, co mnie znają — powiódł szyderskiém okiem po gościach — jestem Ksawery Zabawa Wichuła, obywatel czerski do usług i przyszedłem w sam czas spytać pana, czy masz intencyę wydać córkę za mieszczanina?...
— Co to jest? — wybąknął gospodarz.
— Ten, którego Wpan masz nazwać swym zięciem — kończył Wichuła — zowié się po szlachecku, jest synem szlachcica, ale lat dziesięć, tak, lat dziesięć kupczył i przedawał w Lublinie, grosza się dorobił frymarkiem i szlachectwo utracił.
Stolnik padł, słysząc te wyrazy, na krzesło, a od Tadeusza wszystko, co żyło, odstąpiło, jak od zapowietrzonego, panna Klara zdjęła z palca pierścionek zaręczyn i ze wzrokiem pogardliwym rzuciła go na ziemię. Marżycki załamał ręce, gwar straszny podniósł się zewsząd, a z tłumu poskoczył Tadeusz oprzytomniony z szablą dobytą na pana Ksawerego, ale ten nie dobywając swojéj, spojrzał tylko na niego i rzekł:
— Z waszmością nie pójdę chyba na kije, bo do téj szabli, którą nosisz, prawa nie masz!
To powiedziawszy, Wichuła wymknął się ze ścisku otaczającego i zniknął, a za nim wyrwał się zapalczywie pan młody i obaj w ciemnościach z oczu wszystkich utonęli.
Lecz któż odmaluje, co się działo ze stolnikiem! Ledwie żyw na zapytania, na wymówki, na krzyki Marżyckich odpowiedziéć nie umiejąc, kazał konie zaprzęgać, Jakóba wołać i wyjeżdżał, płacząc, po nocy.
Napróżno opamiętawszy się pan Sebastyan wybiegł za nim na ganek prosząc go, żeby się zawrócił, pan Kornikowski niemy odpychał go tylko ręką i stał oparty o słup zmartwiały, powtarzając tylko machinalnie:
— Ostatni z domu Siekierzyńskich! ostatni z domu Siekierzyńskich!
Więcéj z niego wydobyć nie było można.
Tłum gości pocichu, ukradkiem rozjeżdżał się, nie chcąc ojca strapionego rozżalać przypominającém mu upokorzenie zebraniem, a w godzinę ledwie kilku poufalszych zostało i już consolatio afflictorum kielich powoli krążyć poczynał.
Panna Klara w swoim pokoiku rzewnie płakała, kobiety ją