Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

zbiorek sztychów z galeryi Brühla. Brühl, za przykładem pana, miał piękną, dobraną galeryę obrazów, i za pana przykładem także, gdy się Drezdeńska sztychowała, swoję téż rylcem kazał uwiecznić. Były w niéj szczególniéj piękne pejzaże, śliczne flamandzkie obrazki i rodzajowe utwory szkół niemieckich; błądziłem po nich obojętnie, gdy odwracając kartę, wpadłem na sztych, który mnie zdumionego przykuł i zatrzymał. Był to obraz Spagnoletta, wystawujący śmierć św. Józefa Oblubieńca. Pojął malarz tę chwilę, którą cudownie odtworzył, jak nigdy może żaden z większych mistrzów nie zrozumiał połączenia rzeczywistości z ideałem; nie wiem zaprawdę, jak potrafił skleić ziemię z niebem w sposób tak ścisły i tak doskonały, to wiem, że zdumiony, przejęty, jak gdybym scenę owę miał przed oczyma, oderwać się od niéj nie mogłem, rzucałem ją, wracałem do niéj, czułem łzy na powiekach i dziś po upływie lat wielu, choć już oddawna arcydzieła tego nie widziałem, jeszcze mi ono tak pozostało przytomném, jakbym je wczoraj podziwiał... Na niewielkiéj kartce, miałem przed sobą wielki, potężnie żyjący utwór, drgała w nim dusza... nikł malarz, artysta, tryskała jakaś dziwna prawda, spleciona z najpoziomszéj rzeczywistości i najwznioślejszego ideału. Na lichém łożu wystudyowaném z flamandzką ścisłością szczegółów, spoczywał święty rzemieślnik, dogorywający, usypiający po pracy i życiu ofiary... dokoła niego rozsypane narzędzia ciesielskie, jakby tylko co dłoń je pracowita rzuciła... Przy łożu Chrystus z nieziemskiém obliczem, błogosławiący na podróż niebieską przybranemu ojcu; w głowach rozpłakana Matka Boża, i stoliczek zastawiony flaszkami, miseczkami, przyborem choroby ubogim i smutnym, a poza nim dwaj aniołowie, czekający na białą duszę, którą do nieba zanieść mieli.
Oto cały ten dziwaczny w opisie obrazek, któremu równego nie znam, bo żaden na mnie tak wielkiego nie zrobił wrażenia. Ci aniołowie i flaszki z lekarstwami, ten Bóg i cieśla, nimbusy wiekuistego życia i lichy przyrząd rzemieślniczy, nie wiem jakim środkiem, w jakiéj chwili najszczęśliwszego natchnienia, tak w jedno zlał artysta, że cud wydawał się naturalnym i koniecznym, choć graniczył z najpospolitszą życia powszedniego prozą. Aniołowie zdawali się tu nie zjawiskiem nadprzyrodzoném, ale gośćmi codziennemi, a obok nich nie raziła pospolitość szczegółów, owszem, prawda jedna drugą prawdę wyższą, prawdopodobniejszą czyniła. Nie wiem po wiele kroć powracałem do tego obrazu, a za każdym razem nowe w nim upatrywałem piękności, i z duszy zazdroszczę temu, kto dziś to arcydzieło posiada, lub sztychem przynajmniéj z niego cieszyć się może.
Co Spagnoletto, któremu niezawsze się tak szczęśliwie udawało