Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja! zlituj się! nigdym nie zgrzeszył żądzą bogactwa, ale... — Julian westchnął.
— To bieda — przerwał Aleksy — że cię wychowali na pieszczoszka, na paniczyka, na delikatne stworzeńko, które potrzebuje puchu złotego, ażeby w nim wyżyć mogło.
Julian spuścił oczy.
— Masz słuszność — rzekł powoli — przez zbytek troskliwości może, przez jakieś niewyrachowanie, zrobiono ze mnie istotę najnieszczęśliwszą, drżącą nieustannie nad urojoném cierpieniem, którego-by znieść nie potrafiła... Wszystko mnie przeraża: chłód, gorąco, brak tego, do czego nałogowo przywykłem; życie moje zdaje mi się przywiązane do tych tysiąca warunków, które dla takich, jak ty nic nie stanowią... z którychbyś ty śmiać się miał prawo...
— Matka nasza — dodał Julian po chwilce — mając inne obowiązki, poszedłszy drugi raz za mąż, zmuszona oddzielić się od dzieci, zdała nas na opiekę najlepszego, ale najsłabszego z ludzi... Ten nas wypieścił tylko... Wiesz, że nie byłem w szkołach, żem nigdy nie zakosztował tego życia rówieśniczego, na współkę z garścią młodzieży przedstawiającą próbkę przyszłego świata, aż dopiéro gdy stryj oddał mnie wprost do uniwersytetu, posyłając mnie tam z kucharzem, dwoma guwernerami, marszałkiem dworu, powozem i całym tłumem nianiek mających czuwać nad wygodami jednego dziecięcia!... Gdyś mnie poznał, już po części byłem takim, jak dziś jestem; na chwilę śmiech wasz trochę mnie poprawił... ale już się kryć musiałem tylko, bo się odmienić nie mogłem. Powróciłem do domu zaczerpnąwszy nieco życia, więcéj orzeźwiony przez ludzi, z któremi się spotkałem, niżeli nauką, która mi nie była obcą, którą chwyciłem łatwo i pojąłem prędzéj od innych. Gdyście się wy gotowali na niepewne z losami walki, ja szedłem do zaciszy domowéj, widząc odrazu przed sobą, co przede mną leży w przyszłości... i zawczasu przeczuwając gorycze tam, gdzie wy upajaliście się nadziejami... Nie miałem i nie mam siły do żadnéj walki; kaleka, zesłabły muszę siedziéć za piecem, żeby od chłodu nie umrzéć... A! zazdroszczę ci twéj burki i wesołéj twarzy, kochany Aleksy... Zdala patrząc na mnie, powiesz sobie: szczęśliwy!... ale zajrzawszy do głębi!!... Mam pozór pana, mam dostatek, mam imię, a nie jestem i nie mogę być szczęśliwy i czuję się do niczego niezdatnym.
— To wina wychowania — rzekł Aleksy — ale zdaje mi się, że pracą wybrnąć możesz z tego...
— Duchem podnieść się potrafię, ale kto mi da nową suknię,