i najniewdzięczniejszego znoju... Została matka i trzech młodszych braci... a ja najstarszym, i za los ich odpowiedzialnym, a na nas wszystkich trzech chłopków w Żerbach i kawał ziemi z ciężarami... Musiałem się wyrzec drogi, którą iść miałem, i poświęcić się rodzinie, aby z głodu nie zmarła, aby jéj nie wyrzucono z ojcowskiéj zagrody na gościniec, jak żebraków. Z początku targałem więzy moje, niecierpliwiłem się, narzekałem, dziś ujeżdżony, ciągnę pług, jak dobry wół, któremu już jarzmo karku natarło. A przyszłość?... widzę ja zardzewienie, upadek ducha, poślubienie rzeczywistości... nic więcéj.
Aleksy mówił i podniósł głowę, kończąc te wyrazy.
— Ale nie godzi mi się — dodał — narzekać... żaden z nas nie dostał w kolebce przywileju na szczęście, wszyscyśmy dziećmi jednych przeznaczeń i doli, schylmy głowę i pracujmy ochoczo, abyśmy wysłużyli sobie zapłatę na innym świecie. Nie pytają nas, coby nam lepiéj, miléj, łatwiéj robić było, i słusznie: praca wybrana nie byłaby pracą ale zabawką, poświęcenie przestałoby być ofiarą; życie straciłoby wartość swą przygotowawczą i nagroda walki dostałaby się nam niesłusznie; naszą rzeczą nie dać sobie upaść na duchu, nie skalać się, nie zezwierzęciéć, i dojść do mety choć skrwawionym, ale niesplamionym!
Julianowi oczy zabłysły także.
— Masz słuszność — rzekł z zapałem — mówisz tak pięknie, że i we mnie bije serce, a taki człowiek jak ty, bądź-co-bądź upaść, cofnąć się, zardzewieć nie może...
— Cha! cha! — rozśmiał się Aleksy — tobie interesa, mnie ręczna prawie praca nie daje swobodnie pomyśléć nad sobą... Koń okulał, ruszaj do stajni, panie magistrze; krowa zachorowała, chłopek się upił i pobił, nierogacizna w szkodę weszła, rzuć książkę i w pole... Innym razem stój na słocie lub na skwarze, a gdy późną nocą powrócisz do domu, toć ci potrzeba pozapisywać, coś robił, rozdysponować na jutro, dać ciału spocząć... i myśl musi wygnana siedziéć za drzwiami.
— Nie lepiéj i ze mną — odpowiedział Julian — całemi dniami bawić po francusku szczebioczących gości, którzy mnie uszczęśliwiają, donosząc o kartach, o miłostkach i o nowych ekwipażach swoich; spierać się z plenipotentami czyhającemi na twe lenistwo, rachować, prawić komplementa, jeździć z wizytami, chorować, stękać i nudzić się... oto moja dola. Dodaj do niéj brak siły, brak męstwa, wiekuistą obawę ruiny, upadku i przerażającego ubóstwa, a uznasz, że nie mamy sobie czego zazdrościć. A! nie takie! nie takie marzyliśmy życie!...
— Pamiętasz Julianie — weseléj przerwał Aleksy — tyś miał
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.