wskażą obowiązki, a nie pozwolę sobie żadnéj słabości. Jestem przekonany, że stosunki ludzi, których los daleko od siebie w oddzielnych postawił szrankach, muszą być dla nich ciężarem i są groźbą dla ich przyszłości. Przyjaźń nawet i uczucia serca nie są w stanie zwalić przepaści, jaką ich dzieli urodzenie, wychowanie, pojęcia, obyczaje...
— Za kogoż ty mnie masz? — ofuknął się Julian, na wpół żartem, wpół seryo.
— Za najlepszego z ludzi — rzekł Aleksy — ale za najsłabszego... za najpoczciwsze z dzieci arystokracyi, do któréj należysz ciałem, duszą, życiem i słabocią twoją.
— A! na co mnie tak rozpieszczono — przerwał Julian — na co ze mnie zrobiono na całe życie bojaźliwe dziecię tylko! To mnie czyni w oczach twoich niegodnym nawet przyjaźni, któréj łaknę, bo bym w jéj wodach obmyty zmężniał może i orzeźwiał!
— Dzięki ci Julianie... ale codzień mniej się będziemy rozumiéć; dziś jeszcze jest węzeł święty, co nas łączy, ale każda chwila rozplątywać go będzie powoli, i przyjdzie godzina, w któréj ja ciebie, a ty mnie ruszeniem ramion powitasz... Nie masz-że nikogo pomiędzy rówieśnikami, z kimbyś mógł żyć jak z bratem?
— Jest ich wielu i bardzo poczciwych — smutnie jakoś odpowiedział Julian — ale dlatego właśnie, że to są ludzie mojego świata, ludzie jak ja słabi, oprzéć się na nich nie mogę. Myślisz, że ja nie czuję i nie znam choroby całego plemienia, do którego należę? Mylisz się, mój Aleksy! Dziś my niedobitkami tylko jesteśmy pułku, który wiódł niegdyś do zdobycia cywilizacyi i przewodniczył w szeregach, pierwszy krew przelewając za nią; aleśmy zapomnieli i podań, które wiodły jak gwiazda i przerodzili się w bezczynne istoty, których żywota celem użycie, spokój, próżnowanie... Krwią zapracowane mienie, ogłada nabyta, wszystko nam na złe poszło; jedno i drugie pokolenie zwichnęło kierunek całéj klasy, która nie może być nieużyteczną narością, musi i powinna być żywym organem społeczności. Tymczasem staliśmy się anomalią, nieużytkiem, ludźmi bez znaczenia i przeznaczenia innego nad smakowanie żywota... To ja dobrze, jak ty rozumiem... i boleję nad tém. Krzyki na arystokracyę, z których się śmiejemy wszyscy, gdy z ust papuzich energumenów lecą, mają przecie i przyczynę i znaczenie; ci ichmość nie skomponowali ich sami, powtarzają; ale tkwi w nich zarzut słuszny, — z rycerzy, z zakonników, z wysłańców, z ofiarników, staliśmy się martwą częścią towarzystwa, dogorywającą gnuśnie. Zbytek i miękość dobijają nas wyziewami, które, jak zapach kwiatów, usypiają, durzą, zaczadzają i morzą.
— Najzupełniejszą masz słuszność — przerwał Aleksy — ale
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.