Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mając nadzwyczajnych darów, z sądem dosyć powierzchownym i płaskim, chorążyc istotnie korzystał wiele ze świata i wyrobił sobie z jego okruszyn niekolącą nikogo w oczy mądrostkę, opinię, uczoność, religię, wszystko, czego mu tylko potrzeba było. Jak żyw nigdy nie miał zdania, któreby oburzyło, ukłóło, zdziwić mogło lub zastanowić; ubierał się wedle mody i myślał podobnież; nowych rzeczy nie koncypował.
Najstarszy z braci, nierychło się przecie ożenił, nie miał do tego ochoty, nie zakochał się nigdy silnie, choć kobieciarz był wielki, a raczéj dlatego, że był kobieciarzem; nareszcie gdy lat trzydzieści przeżył swobodnie, zmiarkował, że wypadało mu pomyśléć o zmianie stanu, a może przypomnieli mu to bracia, i postanowił się ożenić. Poswatano mu pannę jedynaczkę, piękną jak anioł, bogatą niezmiernie i miluchną, a wychowaną jak najstaranniéj. Była to córka człowieka, który koło prawa chodząc, z szlachcica niedostatniego stał się panem całą gębą, z domu wcale nie arystokratycznego, ale z innych względów podobała się chorążycowi bardzo, i małżeństwo prędko przyszło do skutku, choć panna podobno nie tak go sobie życzyła.
Uwiozłszy piękną swą ale chmurną Teklunię na wieś, chorążyc w rozkoszach nowego stanu utonął cały; silił się w jéj sercu wzbudzić do siebie przywiązanie, bo w miarę jak się o jéj obojętności przekonywał, sam coraz mocniéj czuł się w niéj zakochanym; ale Teklunia, któréj ręką rozporządzono bez jéj woli dla imienia Karlińskich, pozostała martwym posągiem. Życie ich z sobą było na pozór najszczęśliwsze, ale nie miało tych rozkoszy związku serdecznego, które zbliżenie ciągłe dwóch istot ułomnych osładzają. Tekla była pobożna i cnotliwa, znała przymioty męża, umiała je cenić, ale w jéj żyłach płynęła krew żywsza, niezużyta, szlachecka, energicznym strumieniem, odtrącała ją nicość tego człowieka, który używał życia, ale żyć nie umiał. Zniechęcała jego bezczynność i sybarytyzm, gniewała bezsilna dobroć. Chorążyc był najukochańszym i najczulszym małżonkiem, ale serca żony nie potrafił pozyskać. Troje dzieci pobłogosławiło ten związek dziwny i łzami tajemnemi oblany: syn Emil, którego zaraz ujrzymy, córka Anna i najmłodszy z rodzeństwa Julian.
Chorążyc gryząc się i cierpienie usiłując pokryć w sobie, jako człowiek przyzwoity, zmarł prędko po przyjściu na świat Juliana, a owdowiała żona jego, rok cały grubą nosiła żałobę... Opiekunami jéj dzieci wyznaczeni byli dwaj bracia zmarłego, Atanazy i Paweł Karlińscy, z których ostatni zwłaszcza, żyjący w wielkiéj przyjaźni z bratem, miał w sercu żal do bratowéj, że Janowi zatruła egzystencyę. Atanazy, którego bliżéj wkrótce damy poznać czytel-