Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaraz potém chorążycowa wyjechała z mężem do dóbr swoich, dzieci zostawując na opiece pana Pawła, a nawet córki się wyrzekając, któréj oddać jéj nie chciał pan prezes. Wypadek ten uszczuplił znowu domniemanéj fortuny Karlińskim, ale smutniejsze jeszcze miał skutki dla dzieci, pozostawionych tak sierotami. Jakkolwiek wychowanie ich było staranne, czułość stryjów niewyczerpana, dobór otaczających ludzi najtroskliwszy, zawsze to były sieroty, których całe życie musiało nosić piętno młodości, przeżytéj wśród obcych.
Darmo się chlubim braterstwem w Chrystusie, ledwieśmy sobie bracia stryjeczni — nikt z nas tak kochać, jak powinien, nie umié... Związek krwi czysto zwierzęcy jeszcze więcéj przywiązuje nas od obowiązków i węzłów moralnych, jeszcze on tylko trzyma świat, żeby się nie rozprzągł i nie wydarł sobie oczów. Pan Paweł pilnie pracował nad dziećmi, których został przybranym ojcem, ale zmuszony po większéj części wyręczać się obcemi płatnemi ludźmi, nie znalazł w nich serca, coby się do sierotek przywiązało. Stare ich nianie, starzy słudzy siwi, kochali dzieci, ale nauczyciele, nauczycielki płatne i cała owa przybrana rodzina, która w nich ducha wlać miała, służyła za pieniądze, myśląc o sobie i swym losie. Guwernerowie kochali się w guwernantkach, dozorcy grymasili, bawili się, wyjeżdżali, a dzieci dosyć wyrastały opuszczone...
Bóg chciał, żeby to ich nie popsuło, dał im kierunek inny, który odwrócił oczy od widoku, mogącego w nich wcześnie zaszczepić namiętności i niepokoje serca; czuwał téż stryj Paweł i niekiedy pan Atanazy... a tak sieroty czyste wyszły z téj atmosfery chłodnéj, utęsknione, marzące ale niepokalane. Julian odbywszy nauki w domu, wprost zdał egzamin do uniwersytetu, przeszedł kursa i powrócił do Karlina, do siostry i brata, jako naczelnik rodziny; Emil bowiem był jedną z tych istot, które ciągłéj wymagając opieki, mają tylko prawo do litości i łez rodziny.

VII.

Wdowa po chorążycu szukała w nowém małżeństwie słodyczy wzajemnego przywiązania, wyrzekała się domu, rodziny, dzieci, sądząc, że zyszcze serce, że idealną ukochana miłością, nagrodzi sobie młodość straconą. Uczucie, którego raz pierwszy doznała, obłąkało ją i zatarło w niéj macierzyński nawet instynkt obowiązku; z łatwowiernością dziecięcia rzuciła się ku człowiekowi, który dla niéj okazywał, jak się zdawało, prawdziwą i gorącą miłość; wyjechała z Karlina odmłodzona, swobodna, mierząc okiem łzawém od radości przyszłość, jakiéj się już nie spodziewała. Ale na świecie