niéma nadziei, któreby nie wyrosły na zawody! Tu zresztą potrzeba było żądzy przywiązania ślepéj, gwałtownéj, niepomiarkowanéj, żeby odrazu nie spostrzedz, jak się serce omyliło. Pułkownik Delrio, starszy od wdowy, choć bardzo piękny mężczyzna, nie był już młodzieńcem w kwiecie wieku, ze świeżością serca mogącego pokochać namiętnie; za to umiał miłość odegrać z biegłością starego aktora, wiedzącego doskonale, gdzie jakich użyć środków scenicznych. Niegdyś był to jeden z najpiękniejszych ludzi swojego wieku: pamiętał o tém i utrzymywał starannie resztki świeże jeszcze dawniéj znakomitéj piękności męskiéj. Włócząc się po świecie miał mnóstwo przygód miłosnych i wierzył w swą umiejętność zdobywania serc; jak Richelieu, miał się za niezwyciężonego. Natura, która mu dała twarz dziwnie wdzięczną i melancholicznego wyrazu, zrobiła sobie igraszkę tylko, bo ta powierzchowność zwodnicza pokrywała w nim brak wykształcenia, chłód serca i najprozaiczniejsze skłonności. Był to człowiek dobrego wychowania, ale największy w świecie egoista, dobry, ale nieumiejący się poświęcić, dosyć łagodny, ale próżniak, zasadzający wszystko na spokoju, na używaniu, na błogosławionym dostatku. Nie miał przekonań i zasad żadnych, służył sile, kłaniał się bogactwu, klękał przed pięknością, żeby ją pochlebstwem ku sobie pociągnąć, słowem, nie myślał tylko o sobie.
Nikt nie znał z pewnością jego pochodzenia, o którém zresztą nigdy nie mawiał, wysoko tylko w ogólności ceniąc szlachectwo i ród, co zdawało się dowodzić, że je sam posiadał. Syn losu, dobił się z szablą w ręku pewnego położenia, tytułu, pensyi i znaczenia, ale nie mając ambicyi tylko tyle, ile się jéj zmieściło przy innych wymaganiach egoizmu, już wyżéj sięgać nie pragnął. Pierwszy włos siwy na skroni zmusił go pomyśléć o ustaleniu swego losu i przywiązaniu go do miejsca. Przed poznaniem chorążycowéj, mieszkał w blizkiém powiatowém miasteczku, w najętym domu, żył dostatnio, dawał wieczory, bywał w sąsiedztwie, czasem do stolic odbywał podróże i wiódł życie człowieka, który nic do czynienia nie mając, dogadza sobie we wszystkiém. Ci, co u niego bywali, nie zwracali uwagi na piękną warszawiankę, która czasami ukazywała się przy herbacie, uchodząc to za kuzynkę pułkownika, to za wychowankę ubogą... Jak tylko Delrio poznał wdowę, warszawianka znikła, mówiono, że zamąż wyszła za jakiegoś małego urzędnika na prowincyę. Biednéj wdowie tak smutnie spłynęło życie przy mężu, który się starał wzbudzić w niéj miłość, a wywoływał z serca tylko niechęć i zniecierpliwienie, tak żal było lat zmarnowanych, że pierwsze obietnic pełne spojrzenie pułkownika, pierwsze jego słodziuchne słowo i westchnienie zwyciężyło ją odrazu. Delrio nadto
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.