szym z małżonków, nie zjawiła się w domu żadna podejrzana kuzynka, pilnował strzechy, grał skromnie, odpoczywał na łonie hymenu, ale szalenie postarzał i nagle przekwitł tak, że się z młodzieńca stał prawie starcem bez przejścia. Nie czuł już potrzeby odgrywania pracowitéj komedyi. Biedna pułkownikowa nie pokazała po sobie, jak była nieszczęśliwą i ile sobie wyrzucała swój postępek, owszem udawała szczęście, ale pocichu płakała, a żal dzieci codzień srożéj, boleśniéj jéj serce uciskał.
Nie było-bo może dwojga ludzi związanych z sobą na wieki, którychby charaktery mniéj się z sobą zgadzały. Wdowa miała usposobienie sentymentalne i głowę przewróconą czytaniem francuskich romansów; pułkownik zaś stał się, skutkiem rodzaju życia, materyalistą i pokrywał tylko wychowaniem egoizm wyrosły olbrzymio. Niedługiego potrzeba było czasu pani Delrio, aby się na tém poznać i przestać spodziewać szczęścia — uciekała z pod dachu, do którego przykuwały ją obowiązki nowe, myślą i sercem do dzieci.
Tymczasem opiekunowie ich, powierzchownie sądząc o kobiecie, która popełniła w oczach ich niedarowane odstępstwo, obawiając się jéj wpływu na wychowanie młodych Karlińskich, odsuwali ją potrosze od wszelkiego w niém udziału. Biedna matka, im mniéj teraz matką być mogła, tém goręcéj nią być pragnęła; życie jéj stało się pasmem pragnień macierzyństwa, niepokojów i zawodów. Z mężem byli najlepiéj, ale codzień daléj od siebie i chłodniéj, pułkownik widząc się nieco opuszczonym, cały się oddał staraniu około zdrowia i wygód a przyjemnostek, o które dbał niezmiernie. Żyjąc na łasce żony, był zawsze dla niéj z największemi względami, ale przestał udawać zakochanego i rozpoczął życie prozaiczne, regularne, obrachowane.
Cios, który dotknął pułkownikową, zawód, którego doznała, nadwerężył jéj zdrowie i wypiętnował się na zesmutniałéj twarzy... ostatnią straciła nadzieję. Była to jedna z tych istot, z których nic, nawet boleść nie zedrze piękności, jaką je obdarzyła natura; pozostała więc, mimo lat, piękną zawsze, ale pozbyła energii, pragnienia życia i wszelkiego wesela. Usta jéj śmiać się zapomniały; nieustannie zamyślona, rwała się do swych dzieci i niepokoiła o nie... chciała miéć córkę przynajmniéj przy sobie, ale i téj zazdrośni opiekunowie dać jéj nie chcieli. Kiedy niekiedy więc tylko, jak teraz, odwiedzała Karlin, posiedziała i popłakała z niemi, wracając do swoich dóbr, do Lutkowa, jak skoro pan Paweł nadjechał, co niechybnie w dni kilka najdaléj po przybyciu jéj miało miejsce, bo mu zaraz znać dawano o przyjeździe pułkownikowéj.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.