weszli do saloniku, któregoby się żadna nie powstydziła elegantka, świeżuteńkiego, pełnego cacek, udrapowanego, pachnącego i przybranego w najwyszukańsze kwiaty. Tu Aleksy uczuł się jeszcze bardziéj nie swój, zmieszany na widok rzeczy tysiąca, których ani użytku, ani ceny nie umiał odgadnąć.
— Do czego to im wszystko służy? — pomyślał — ile w tém grosza, którego lepiéj użyćby można? czyż człowiek wykształcony bez tych znikomych drobnostek, bawiących oczy dziecinne, obejść się nie może? Czy ten rodzaj życia, o którym powiadają ich sprzęty, nie wyciąga z nich siły, i nie czyni ich, czém są: lalkami drżącemi od strachu za każdym silniejszym wiatru powiewem? Kto z nas dwóch jest w błędzie? czy ja, co się bez tego obchodzę, czy on, co żyć bez nieznanych mi potrzeb nie może?
Nim gospodarz nadszedł, usiedli w krzesłach i Aleksy poczuł, chwilę spocząwszy, że łatwo się było można do nich przyzwyczaić. Doktor wyciągnął się wygodnie, bez ceremonii, a czując się potrzebnym, daleko téż okazywał się śmielszym; zresztą, dla niego nie były to rzeczy nowe. Właśnie zabierał się już prosić o herbatę i cygaro, gdy Julian zbudzony wbiegł, zawiązując jeszcze chustkę, w rannym surduciku aksamitnym, ubrany starannie, ale blady i z oczyma zaczerwienionemi. Spojrzał na Aleksego i naprzód ścisnął jego rękę, cicho mu dziękując za przybycie, potém dosyć zgóry i protekcyonalnie powitał doktora, który zachowując swój tonik, umiał go z nadskakującą pogodzić grzecznością.
— Bardzom panu wdzięczén, żeś był łaskaw przyjechać — rzekł szybko — przynajmniéj uspokoisz mamę...
— Ale jakże się ma pani pułkownikowa?
— Wczoraj, jak mi mówiono, miała jakieś silne uderzenie do głowy... późniéj trochę dreszczu i gorączki... późniéj z północy już niespokojnym snem usnęła; siostra moja jest przy niéj... jak tylko się przebudzi, kazałem dać znać o panu... Jeszcze nie mogę ochłonąć z przestrachu, jakim mnie to nabawiło...
To mówiąc, zadzwonił Julian, i wbiegł w pięknéj liberyi służący, któremu kazano podawać śniadanie. Aleksy w duchu powiedział sobie, że natychmiast po niém wyjedzie, nie widząc się wcale potrzebnym, a obawiając być poczytanym za natręta.
— Jakżeś ty dobry i poczciwy, mój drogi Aleksy, żeś do mnie przyjechał — zawołał, obracając się ku niemu Julian — obawiałem się, żebyś wprost do Żerbów nie popędził...
— I gdyby nie ja, byłby to zrobił — rzekł doktor — ale sądząc, że pułkownikowa bardzo chora, namówiłem pana Drabickiego, żeby w takiéj chwili swéj pomocy nam nie odmawiał. Pan sam jeden...
— Dzięki Bogu, mamie nie jest tak źle, o ile miarkuję — prze-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.