przyjemnego doznała wrażenia, widząc go tak odmiennym od tych, co się u niéj uważali za normę przyzwoitości. Mimo wyższości swego umysłu, w pierwszéj chwili oprzéć się nie potrafiła temu uczuciu i musiała do niego przyznać się przed bratem.
— Gdzieżeś to, kochany Julku, odgrzebał tego oryginalnego przyjaciela? — spytała z uśmiechem.
— Nie podobał ci się, kochana Anusiu?
— Tak krótko go widziałam, że o nim sądzić nie mogę, ale przyznam ci się, że pierwsze wrażenie nie było korzystne; coś ma tak strasznego w sobie... jakiegoś trybuna fizyognomia... coś barbarzyńskiego prawie... zimno mi się zrobiło, gdym go u ciebie zobaczyła.
Julian się rozśmiał.
— Prawda, moja droga — rzekł — że się różni wielce od tych, których pospolicie tu widujemy; człowiek ubogi, pracowity... był moim dobrym towarzyszem na ławie akademickiéj, dusza wzniosła, serce złote, energii i siły ogromnéj... Dawno już gospodaruje w Żerbach, a nie był u nas, ceni swoję niezależność... ledwiem go nakłonił potrzebą posługi, że tu zajrzał, przywiózł nam sam doktora... jeździł po niego.
Anna zastanowiła się nieco nad słowami Juliana...
— A! jakżem mu wdzięczna... to jakiś dobry człowiek być musi, choć dziwnie w tym stroju wieśniaczym wygląda. Nie wiedziałam, co to znaczy, ktoś taki u ciebie... przepraszam, żem się nie poznała na twoim przyjacielu, ale się poprawię...
— Wątpię, moja Anusiu — rzekł Julian — on tu nie zechce przyjechać więcéj...
— Dlaczego? wszakżeśmy mu nie uchybili?
— Nie, ale dziki trochę... i boi się, byśmy go nie obałamucili, my, jak nas nazywa, próżniacy... Biedny, ma całą rodzinę na głowie, a tak mu ten zawód gospodarza ciężyć musi przy jego ukształceniu umysłowém.
— Więc to człowiek wykształcony?
— Jedna z najlepszych głów, jakie znam, kochana Anno... a charakter! a serce! a wytrwałość!
— A! jakże mi żal, żem tak źle go osądziła!
— Nie dziwię się — odparł Julian — wy kobiety rzadko macie odwagę inaczéj jak z powierzchownéj skorupki sądzić człowieka, dlatego to może tyle was spotyka zawodów. Najmniéj godni szacunku umieją się ubrać dla oka tak uczciwie!
To mówiąc zbliżyli się do pokoju matki, rozmowa i chód ich cichsze się coraz stawały, powoli otworzyli drzwi sypialni i weszli do niéj prowadząc doktora za sobą.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.