Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.
IX.

Pani pułkownikowa Delrio siedziała już w fotelu, przybrana nieco, bo się spodziewała Grebera, a choć wiek mógł był ją uczynić obojętną na to, jak się przed ludźmi pokaże, nie miała jeszcze odwagi, choć trochę się nie przystroiwszy, przedstawić obcemu. Pamiętała, że była piękną i ślady dawnych wdzięków pozostały jeszcze na jéj twarzy zbladłéj nieco, zmęczonéj, nieraz podobno oblanéj łzami, a zmuszającéj się do uśmiechu i młodości.
Wieku jéj odgadnąć nie było można, bo go starannie ukrywała i miała jednę z tych szczęśliwych fizyognomij, które do jakiegoś czasu świeżo się i młodo trzymają, aż je gwałtowne wstrząśnienie w kilku godzinach o lat kilkanaście postarzy. Mimo cierpienia, pani Delrio nie pozwoliła jeszcze sobie postarzéć, nie dała się zmódz przeciwności, boleściom, tęsknocie, które ją dotknęły. Twarz jéj była znakomicie piękną i uderzała wyrazem ognia i zapału; wielkie czarne oczy, które chwilowo powiększało trochę gorączki, błyskały dziwnie wśród pożółkłéj, jednobarwnéj twarzy z wypalonym, niezwykłym, chorobliwym rumieńcem; czoło miała białe i wzniosłe, nos orli maleńki, usta z trochą dumy zaciśnięte. Na głowie jéj obfity ciemny warkocz ledwie kilką niedostrzeżonemi srebrzył się włosami, posiwiałemi zawcześnie, może w godzinach cierpienia i żalu. Nie straciła nawet ani kibici, ani tego wdzięku, który niemoc odbiera, a rączka jéj i nóżka uderzały kształtami pełnemi i utoczonemi, ale niedotkniętemi jeszcze zębem czasu, jak to dawniéj mówiono... Gasła wprawdzie przy idealnéj dziewiczéj piękności Anny, ale téj wdzięk był tak różny i całkiem duchowy, że go porównywać nawet nie było podobna do piękności pułkownikowéj, w któréj dusza śladami tylko boleści się objawiała.
W rysach matki, choć tajone, malowało się życie jéj całe, wszystkie pragnienia nienasycone, doznane zawody i ten niespokój, jaki towarzyszy nieugaszonym jeszcze a już zrozpaczonym namiętnościom czysto ziemskiego pochodzenia. Było w niéj i rozdrażnione macierzyńskie uczucie, którego zaspokoić nie mogła, i żal po życiu upływającém, bez marzonego szczęścia i niedosnute sny młodości przeciągnionéj za zwykłe jéj granice; obok powagi matki coś dziewiczego, coś młodego jeszcze...
Pułkownikowa siedziała w fotelu zamyślona, z głową na ręku opartą; podniosła oczy i uśmiechnęła się na widok dzieci.
— A! Julek! — zawołała — przyjechałeś? kiedyżeś przyjechał...
— W nocy, mamo, spotkałem się z Samojłą jadącym po pana Grebera i z noclegu pośpieszyłem tu zaraz...